...na wycieczki szkolne chodziły i świetnie się bawiły. Bazą docelową uczniowskich wycieczek był wówczas Szczycionek. Właśnie do tego malowniczego zakątka prowadzili nas nauczyciele. Ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Szczytnie przy ulicy Kętrzyńskiego maszerowaliśmy na miejsce gier i zabaw.

Dzieci...
Na zdjęciu z prawej uczniowie SP nr 2 z wychowawczynią Marią Matelską na szkolnej wycieczce, 1969 r. Z lewej – podczas szkolnego święta, przełom lat 60. i 70.

Wędrowaliśmy tam z okazji obchodów Dnia Dziecka pięknie poprzebierani i roześmiani. Szliśmy środkiem drogi, bezpieczni i szczęśliwi. Gdy docieraliśmy do celu, to najpierw był krótki odpoczynek. Siadaliśmy wprost na trawie i każdy wyciągał jedzonko i picie. Fajnie wyglądaliśmy z butelkami od piwa, oranżady, a nawet wódki, w których był kompot z rabarbaru. Pamiętam też, że niektóre dzieci napoje miały w słoikach. Cóż, takie były realia i tego typu opakowanie nie budziło niczyich zastrzeżeń. Natychmiast po posiłku zrywaliśmy się do gier i zabaw. Obowiązkowo graliśmy w: „dwa ognie” (w zbijaka); „raz dwa trzy baba patrzy”, „gąski, gąski do domu”; kolory... Po zabawach zespołowych przychodził czas na innego rodzaju relaks. Dziewczynki wyciągały gumę i skakały, robiąc np. nożyce, chłopcy grali „w noża”. Wówczas panowała moda na „końskie zaloty” i niejedna z nas aż się popłakała, gdy któryś z chłopców naciągnął gumę i strzelił w nogi, pozostawiając czerwone pręgi. Gdy moje koleżanki miały dość tych głupich żartów mówiły do mnie: „idź, daj im baty”. Wówczas kucałam przy grupie grających „w noża” chłopakach i bezbłędnie zaliczałam wszystkie zadania. Najpierw matka, potem ojciec, kielich, buła, widełki... Na końcu wstawałam i trzy piki w ziemię wbijałam, nożem rysowałam dwie ukośne kreski i ku radości wszystkich koleżanek plułam na trawę i mówiłam: „tfu, tfu całą szkołę zaliczyłam na chłopakach krzyżyk postawiłam”. Moja koleżanka Alicja Ostaszewska nawet niedawno w rozmowie ze mną powiedziała, że chłopcy mnie tolerowali, bo im imponowałam. Cóż, prawda była taka, że jak już za coś się zabierałam, to tyle trenowałam aż mistrzem zostawałam. Tak było z grą „w noża”.

Pewnego razu gdy na łące rozciągającej się między moim domem przy ulicy Konopnickiej, a szkołą wycinałam mlecz dla królików, natknęłam się na kolegów z zapałem grających „w noża”. Przysiadłam przy nich i też chciałam spróbować. Niestety nie dopuścili mnie do swojego kręgu. Odeszłam, ale mając potrzebny do treningu przedmiot zaczęłam ich naśladować. W efekcie byłam nie do pokonania, a kogoś takiego szanowali i akceptowali. Cóż... tak się kiedyś bawiliśmy i nigdy sobie krzywdy nie zrobiliśmy.

Mieszkałam przy ulicy Konopnickiej i zwykle do szkoły chodziłam na skróty, czyli przez dziurę w siatce. Właśnie ten skrót sobie wybrałam pamiętnego pierwszego czerwca na początku lat siedemdziesiątych. Ustrojona w specjalnie uszytą sukienkę, w czapie na głowie i z pękiem wstążek w ręce biegłam do szkoły, oczywiście przez wspomnianą dziurę. Niestety tak się jakoś zakręciłam, że zaplątałam w wystające druty i wówczas uratował mnie kolega z klasy i jednocześnie sąsiad, który też szedł na skróty. Wprawdzie wstążki poszarpałam, czapkę troszkę naderwałam, ale na zbiórkę dotarliśmy i wesoło się ze wszystkimi bawiliśmy.

Szkoła Podstawowa nr 2, z którą Autorka ma związanych wiele miłych wspomnień z czasów dzieciństwa

Bardzo dawno nie byłam w swojej szkole podstawowej, mijam ją często przemieszczając się ulicą Kętrzyńskiego, ale jakoś nie składało się, by tam znów się pojawić i powspominać. Postanowiłam to nadrobić i wybrałam się, by pospacerować po rozległym szkolnym obejściu. Pamiętam jak szkołę budowano, ponieważ teren budowy wcześniej był naszą bazą wypadową wszystkich zabaw. Gdy teraz sobie spacerowałam, to przypominałam gdzie były apele, gdzie zdawałam egzamin na kartę rowerową, gdzie się bawiłyśmy z koleżankami grając w chłopa, klasy, skacząc i biegając. W pewnym momencie aż przystanęłam z wrażenia, pomyślałam nawet, że mam omamy i nie wierzyłam własnym oczom. Otóż zobaczyłam dziurę w płocie, czyli skrót, który my sobie wiele, wiele lat temu robiliśmy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to inna siatka, inne czasy, ale skrót istnieje i dla mnie niesie wspomnień wiele. Bez problemu przeszłam za ogrodzenie szkoły i jak za dotknięciem różdżki wrócił dziecinny czas wesoły.

Grażyna Saj-Klocek