Pierwsze bomby, które w styczniu 1945 roku samoloty radzieckie zrzuciły na Szczytno, spadły na budynek poczty i okoliczne magazyny. Zadaniem lotnictwa było zniszczenie centrów łączności i komunikacji wroga. Przy ówczesnej, słabo jeszcze rozwiniętej radiokomunikacji, poczta i telegraf były nerwami wojska i państwa. To, co budowano przez wieki, w ciągu kilku sekund uległo zniszczeniu.

Dzieje Poczty w Prusach

Posłańcy zakonu

Dzieje poczty w Prusach sięgają czasów podboju i kolonizacji tych ziem przez Zakon Krzyżacki. Krzyżacy mieli doskonale zorganizowany i sprawny system przekazywania informacji. Przesyłaniu korespondencji służyła sieć konnych posłańców przewożących pisemne informacje, które jednak dotyczyły tylko spraw urzędowych. Przesyłki prywatne wymagały zezwolenia władz Zakonu.

Utrzymanie sieci posłańców było jednak dość kosztowne. W późniejszych latach Zakon korzystał z pomocy sołtysów, karczmarzy, czy też bartników. W zamian za wykonywane usługi zwalniano ich z opłat dzierżawnych. Ta "furmańska" poczta służyła aż do czasu sekularyzacji Zakonu w 1525 roku.

Do naszych czasów przetrwała specjalnie hodowana dla celów poczty rasa koni tzw. "trakenów". Małe, niezwykle wytrzymałe, odporne na zimno i kaprysy pogody koniki najlepiej nadawały się do podróży po ówczesnych drogach i bezdrożach Prus. Główne trasy pocztowe w czasach Zakonu biegły etapami na zachód do Berlina, na południe do Wielbarka, do granicy państwa i na północ do Rygi - stolicy Inflanckich Kawalerów Mieczowych.

Reformy Hohenzollerna

Nowy władca Prus, ostatni mistrz Zakonu, później elektor Albrecht von Hohenzollern przystąpił do reorganizacji i unowocześniania państwa. Dotychczasowa poczta służyła potrzebom władzy, teraz zrozumiano, że można na niej też zarobić, przewożąc nie tylko przesyłki, ale i ludzi. W tym celu w większych miejscowościach zaczęto tworzyć "urzędy pocztowe". Były to najczęściej izby w prywatnych domach, wykorzystywane do rozdzielania przesyłek i krótkiego odpoczynku podróżnych. Przesyłki przekazywano z ręki do ręki, a podróżni przesiadali się na inny wóz. Środki transportu nie zmieniły się, a i personel pozostał ten sam. Jak dawniej byli to sołtysi, karczmarze, bartnicy zwolnieni z czynszów. Pojawiło się jednak i nowe stanowisko. Zajmował je odpowiedzialny za obieg przesyłek pisarz urzędu. Przesyłki urzędowe były bezpłatne, za przewóz poczty prywatnej pobierano teraz ujednolicone opłaty.

Szczytno na linii

Z chwilą przeniesienia stolicy Prus do Królewca w połowie XVI wieku i uzależnienia elektora od Korony Polskiej, konieczne stało się uruchomienie regularnych linii pocztowych do stolicy Rzeczpospolitej. Powstały dwie linie pocztowe do Warszawy - jedna przez Szczytno, Wielbark, Przasnysz, druga przez Kętrzyn, Ostródę, Nidzicę i Mławę.

Ruch na poczcie wzrastał. Zaszła konieczność zwiększenia "personelu". Oprócz dotychczasowych przewoźników obowiązkiem usług pocztowych obarczono także ziemian - wolnych chłopów, których w zamian za ich usługi zwalniano od czynszów dzierżawnych i szarwarku. Ten system miał jednak swoje wady. Ziemianie pilnowali przede wszystkim swoich prac polowych, a narzucone im obowiązki traktowali jako zło konieczne, stąd powstawały często "zatory" na trasach pocztowych.

Kurierzy chcą podwyżek

Osobnym problemem była korespondencja Królewca z Warszawą. Początkowo pilne przesyłki przewozili posłańcy kancelarii książęcej, było to jednak zbyt kosztowne. Zaczęto więc dostarczać je do Szczytna lub Nidzicy, a dalej wieźli je wynajęci posłańcy do stolicy Polski. Praca ta należała do trudnych i niebezpiecznych, brakowało więc do niej chętnych, tym bardziej, że i wynagrodzenie było nędzne. Za kurs ze Szczytna do Warszawy, posłaniec otrzymał 8 polskich guldenów i korzec owsa dla konia. Po interwencji poczmistrza ze Szczytna Christopha von Brumsee przyznano posłańcom podwyżkę wynagrodzenia do 12 groszy polskich, 4 korców żyta, 4 korców słodu browarnianego, 11 korców owsa i zwolnienia od podatku, 2 włók ziemi.

Oba główne szlaki pocztowe, tzw. "sołtysia poczta" z Królewca do Warszawy, ciągle były jednak niepewne i kosztowne. Po traktacie wersalskim w 1657 roku szlaki pocztowe z Królewca do Warszawy i Rygi zastąpiono "brandenburską" pocztą dragońską. Na trakcie pocztowym co kilka mil na posterunkach dyżurowało stale pięciu dragonów. Przesyłki szybko i sprawnie docierały do rąk adresatów.

Ta forma usług była jednak zbyt kosztowna.

Reorganizacja trwa

Utrzymanie na szlaku kilkudziesięciu dragonów, którym należało płacić diety i żołd, nie wynosiły więcej niż wpływy z opłat pocztowych. W drugiej połowie XVII wieku poczmistrz Martin Neuman z Królewca zarządził więc powrót do "sołtysiej poczty" na terenie Prus. Jedynie do obsługi stacji pocztowych w Rzeczpospolitej, w miejsce dragonów zatrudniono ludzi cywilnych, pewnych, znających język i drogi. Koszt ich utrzymania był znacznie mniejszy. Zarobek pracownika wynosił 30 groszy dziennie, w Warszawie 45 groszy. Osobno płacono im za przeprawę przez Bug i Wisłę.

Ale i ta organizacja poczty nie zdała egzaminu. Elektor pruski w 1699 roku zorganizował nowe szlaki pocztowe, połączenie Kłajpeda - Królewiec - Berlin - Kleve, na całkiem innych zasadach. Zrezygnowano z usług sołtysów, karczmarzy, czy ziemian zatrudniających stałych pracowników najemnych. Kancelaria w Królewcu przejęła kontrolę nad przesyłką poczty i przewozem pasażerów.

26 września 1699 roku zatwierdzono opłaty stałe za korzystanie z usług poczty. Zwolnieni ze służby sołtysi, karczmarze i ziemianie zostali zobowiązani do opłaty dzierżawnej w wysokości 6-12 marek rocznie.

Mimo nowoczesnej organizacji, poczta korzystała ciągle z tradycyjnych środków transportu - koni i wozów, co przy ówczesnym stanie dróg bardzo utrudniało, szczególnie wiosną czy jesienią, przewóz przesyłek i ludzi.

Czas pocztylionów

Przełom nastąpił z chwilą rozpoczęcia budowy dróg bitych, o twardej nawierzchni. W 1822 roku rozpoczęto budowę szosy z Królewca do Bartoszyc. Drogę z Królewca do granicy w Opaleńcu przez Bartoszyce, Biskupiec, Szczytno i Wielbark zakończono w 1864 roku. Jednocześnie trwała budowa twardych traktów do innych miast.

Nowymi drogami ruszyła nowa komunikacja - konne, żółte dyliżanse z napisem "poczta królewska" (później cesarska) z koroną monarchy na drzwiach. Miejsce dotychczasowych "Postbote" zajęli nowi pracownicy - pocztylioni. Umundurowani, odpowiednio przeszkoleni, zaprzysiężeni - byli nową kategorią pracowników poczty: uczciwych i w pełni odpowiedzialnych. Pocztylion musiał być człowiekiem stosunkowo zamożnym, miał własną nieruchomość, stajnię i 4 konie. Swoim majątkiem odpowiadał za ewentualne szkody.

Dobrymi, utwardzonymi drogami dyliżans jechał z prędkością 10-15 km na godzinę, co przyspieszało przewóz przesyłek i ludzi. Dochody poczty wzrastały.

Niebezpieczne szlaki

Interesująca była organizacja poczty pruskiej w XIX wieku. Urząd pocztowy dostarczał tylko dyliżans i płacił za jego naprawy. Cała praca związana z ekspedycją listów i paczek, a także opieka nad pasażerami w czasie podróży należała do pocztyliona. Wynagrodzenie, a był tu wliczony koszt utrzymania koni, otrzymywał on z urzędu pocztowego.

Praca pocztyliona była ciężka i odpowiedzialna. Dyliżans jeździł codziennie, niezależnie od pory roku i pogody. Zimą w lasach czaiły się wilki, ale znacznie większe zagrożenie stanowiły bandy opryszków. Napady na dyliżanse nie należały do rzadkości i bywało, że tylko odwaga pocztyliona, siła i szybkość koni ratowały obsługę i pasażerów z opresji. Gdy mrozy skuwały ziemię, a śnieżyce zawiewały drogi, dyliżanse grzęzły w zaspach. Nieraz pocztylion zmuszony był wyprzęgać konie, by na ich grzbietach ratować siebie i ludzi przed zamarznięciem. Dlatego poczta zatrudniała tylko ludzi silnych, odważnych i zaradnych.

Ostatni dyliżans

Dyliżans jeździł między miastami odległymi od siebie 20-30 kilometrów w tę stronę i z powrotem. Podróżni przesiadali się do innego powozu, urząd pocztowy rozdzielał i dostarczał przesyłki.

Nie był to urząd pocztowy w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. W jednej lub dwóch wynajętych izbach urzędowali naczelnik i sekretarz. Oni to odbierali i rozdzielali przesyłki, pobierali opłaty itp. Poczta mieściła się zazwyczaj w budynku karczmy, co było o tyle korzystne, że podróżni mogli na miejscu ogrzać się i zjeść posiłek lub przenocować, gdy nie było wygodnego połączenia.

Budowanie nowoczesnych urzędów pocztowych zaczęto w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, zakończono przed pierwszą wojną światową. Wtedy to pobudowano urzędy w Szczytnie, Pasymiu i Wielbarku.

Na długo, bo prawie na sto lat, w krajobraz Prus wpisały się żółte dyliżanse. Daleki głos rogu oznajmiał odjazd lub przyjazd dyliżansu, tego jedynego wówczas łącznika ze światem. Nadchodził jednak koniec wieku, a z nim wielkie zmiany. W miarę rozbudowy sieci kolejowej nowy rodzaj lokomocji wypierał odwieczną trakcję konną, przejmując przewóz ludzi i przesyłek.

Ostatni żółty dyliżans pocztowy przyjechał z Wielbarka do Szczytna 1 lipca 1900 roku. Uroczyście i serdecznie żegnany przez mieszkańców Adam Leyk z Wielbarka, który 19 lat spędził na koźle dyliżansu kursującego między Szczytnem a Wielbarkiem, podkręcił wąsa, otarł ukradkiem łzę, zatrąbił na rogu i ruszył w swój ostatni kurs.

Był to koniec epoki dyliżansów w Prusach. Nadeszła era pary, samochodu i samolotu.

Zbigniew Janczewski

2005.04.20