Jak już kiedyś wspominałem, wędrując latem po Skandynawii przyglądałem się, a nawet próbowałem tamtejszej kuchni. Z zagranicznych wypraw staram się zamiast ciupagi czy delfinka w szklanej kuli przywozić przede wszystkim coś oryginalnego z przypraw czy dającej się dłużej przechować specjalności "na zšbek".

Z Norwegii, kraju rybami słynącego, przywiozłem solidną, dużą puszkę anchois, która stała sobie spokojnie w lodówce, aż pewnego niedzielnego popołudnia nadszedł jej czas. Zapowiedzieli się niespodziewani goście, a lodówka, niestety, pusta, na dworze zimno, leje, do marketu daleko. Cóż więc robić, trzeba coś skomponować na szybko, no i w miarę smacznie. Anchois... i co dalej!? Znalazło się szczęśliwie jeszcze kilka jajek i chlebek przedwczorajszej świeżości. No to już można o czymś pomyśleć. Tylko jak powiązać jajka z anchois? Ugotować na twardo? Banalne. No to może jajka w koszulkach, tylko chlebek twardawy. Tym sposobem nie pozostało nic innego jak kawałki chleba wrzucić na rozgrzaną oliwkę i zawinąć potem w folię, żeby trzymała ciepło. Jajeczka po kolei do wrzątku z octem, a w międzyczasie świetne anchois utarłem z masłem, odrobiną pieprzu i moim ulubionym oregano oraz ćwiartką soczystego jabłka.

Pozostało posmarować pastą ciepły, chrupiący chleb, położyć na to dobrze zwarzone jajko i posypać odrobiną pietruszki. Ekstra! Europa - jak byli, nie wiem dlaczego, uprzejmi ocenić to proste danie życzliwi goście.

O właśnie, Europa! Na szybki południowy lunch najbliżej mam do "Toscany", gdzie czekają moje ulubione makarony i kufelek żywca. Nie zawsze jest czas, przez parę tygodni nie udało się tam zajrzeć, więc tym bardziej smakowała ekstra porcja makaronowych wstążek z łososiem i sosem śmietanowo-winnym. Naprawdę klasa. Powoli, napawając się tym dobrem, zwróciłem uwagę na współbiesiadników. Bo oto najpierw pojawiło się dwóch panów w sile wieku, którzy po dyskusji w języku, jak mniemam, francuskim zamówili pizzę. Obok usiadła bardzo sympatyczna para młodych ludzi, porozumiewających się, tym razem na pewno, po angielsku. Rozejrzałem się wokół. Zgadza się - "Toscana", za oknem najbardziej zaniedbana ulica w Szczytnie, czyli 1 Maja! Ale nie da się ukryć, jesteśmy nie tylko w Unii, ale i naprawdę w Europie.

Wracając zaś do pizzerii. Przy innej okazji zajrzałem po raz pierwszy od lata do "Di Naro". Znajomi polecili mi tamtejszy kebab, bo tak jakoś się ostatnio u nas porobiło, że w pizzeriach można zjeść nie tylko klasyczne potrawy włoskie, ale też coś z innej części Europy, a nawet świata. Wprawdzie do pity, czyli tego, co stanowi oprawę tego dania można włożyć prawie wszystko, lecz nie ma chyba nic lepszego nad kebab z baraniną, którego w Polsce prawie nie uświadczysz. Smakoszom - polecam najbliżej chyba w Warszawie - o dziwo na Dworcu Centralnym(!!!). Trafia się tam super kebab z baraniną i oryginalnym słonawym kefirem. W "Di Naro" nie można narzekać, kebab jest dobry, szczególnie polecam sos, natomiast warzywa mogłyby być odrobinę drobniej pokrojone. No i trochę ciepła w wystroju...

Kiedy już mowa o pizzeriach, to trafiłem też niedawno do Nidzicy, gdzie w tamtejszej piwnicznej "Adrii" zjadłem - sajgonki z warzywami. Też pięknie i oryginalnie. Światowo można powiedzieć. Tym bardziej oryginalnie, że sajgonki te to autorski wkład kuchni nidzickiej w chińską sztukę kulinarną. Na oko wyglądają bowiem jak nasze poczciwe gołąbki. Imponują przede wszystkim wielkością. Natomiast co do walorów smakowych - przypominają w jakimś sensie oryginał, lecz przede wszystkim ze względu na dobór przypraw i świetne warzywa. Natomiast jeżeli chodzi o samą potrawę, to proponuję wymyślenie jakiejś oryginalnej własnej nazwy, np. sajgonki mazurskie czy coś równie odkrywczego.

Wiesław Mądrzejowski

2005.11.02