W zasadzie, to chodzi mi o piosenkę polską. Szczególnie z czasów tużpowojennych, czyli z lat pięćdziesiątych oraz początku sześćdziesiątych.
Ciekawym dla mnie zjawiskiem jest to, że zacni moi rodacy, pochodzący z tak zwanej inteligencji, posiadają stosunkowo dość dużą wiedzę o piosenkach przedwojennych. Prawie każdy zna nazwisko Hanki Ordonównej („Miłość ci wszystko wybaczy”), Eugeniusza Bodo („Seksapil, to nasza broń kobieca”), czy Aleksandra Żabczyńskiego („Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal”). Natomiast niewielu z nich pamięta takie nazwiska jak Julian Sztatler, Zbigniew Kancler, Natasza Zylska, czy Janusz Gniatkowski, albo Zbigniew Kurtycz. No, może poza rozpoznawalnością Marii Koterbskiej, nestorki tamtych lat, zmarłej zaledwie przed rokiem. W wieku lat 97 („Karuzela, Karuzela”, „Augustowskie noce”). Tymczasem wszyscy ci wymienieni estradowcy, to wspaniali twórcy wczesnych lat powojennych. Prawdziwa śmietanka końca lat pięćdziesiątych. Tacy, którzy w jakiś tam sposób potrafili, choćby trochę, przeciwstawić się komunistycznej doktrynie i dostarczyć nam, radiosłuchaczom, nieobciążonej politycznie, wesołej rozrywki. Jak to było możliwe, zwłaszcza w czasach stalinowskich, o tym za chwilę. Najpierw kilka historycznych słów na temat skąd w ogóle wzięła się piosenka, jako taka.