Okazuje się, że sport niekoniecznie musi wzbudzać pozytywne emocje i służyć uczciwej rywalizacji. Przekonał się o tym boleśnie 15-letni Michał, pobity przez rówieśników podczas turnieju piłkarskiego. Na tle zajścia wybuchł spór między rodzicami chłopca, a organizatorem zawodów.

Mecz na pięści

FATALNA ORGANIZACJA

Do incydentu doszło w niedzielę 13 listopada podczas turnieju halowego "piątek" piłkarskich rozgrywanego w sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej nr 6. Po skończonym meczu swojej drużyny bracia Kosińscy udali się do szatni, gdzie starszy z nich - Michał został napadnięty przez grupę rówieśników, również uczestniczących w turnieju. O zajściu powiadomili policję rodzice gimnazjalisty, kiedy wrócił do domu. Krewcy piłkarze, notabene znajomi Michała, staną przed sądem rodzinnym.

Państwo Kosińscy winą za pobicie ich syna obarczają organizatora turnieju Zbigniewa Dobkowskiego. Ich zdaniem nie potrafił on zadbać o sprawny przebieg imprezy ani zapewnić bezpieczeństwa jej uczestnikom.

- Na turniejach organizowanych przez pana Dobkowskiego często panuje bałagan, a on sam nie dotrzymuje terminów, spóźnia się - mówi Beata Kosińska i dodaje, że rozgrywki były fatalnie zaplanowane. Twierdzi, że jej syn musiał czekać aż trzy godziny na mecz swojej drużyny. W tym czasie on i jego koledzy nie mieli co ze sobą zrobić i byli pozbawieni jakiejkolwiek opieki dorosłych. Powołując się na zeznania uczestników turnieju, Kosińscy twierdzą, że w trakcie rozgrywek, na sali przebywały osoby pijane, a wejścia do obiektu nikt nie pilnował, więc praktycznie każdy mógł wejść do środka.

Według rodziców, Michał przypadkowo padł ofiarą zorganizowanej grupy młodocianych bandytów. Nie potrafią pogodzić się z faktem, że doszło do tego na oczach dorosłych, podczas rozgrywek sportowych.

- Mamy za złe panu Dobkowskiemu, że widząc, co się stało, nie powiadomił od razu policji, nie podjął żadnej interwencji. W trosce o bezpieczeństwo dzieci chcielibyśmy nagłośnić tę sprawę i ostrzec innych rodziców - mówi Beata Kosińska.

NIE MA PIENIĘDZY - NIE MA OCHRONY

Zbigniew Dobkowski stanowczo odpiera stawiane mu zarzuty. Według niego całe zajście miało źródło w niewłaściwym zachowaniu chłopców.

- Mieli okazję zapisać się na zawody wcześniej, tak jak uczyniła to reszta drużyn. Ale oni zrobili to w ostatniej chwili, kiedy rozgrywki już trwały. Dlatego ich mecz wyznaczyłem na późniejszą godzinę. Wiedzieli, o której mają grać i wcale nie musieli przychodzić na salę tak wcześnie - twierdzi Dobkowski. Dodaje, że grafik rozgrywek jest precyzyjnie zaplanowany przed rozpoczęciem meczów i zmienia się go tylko w wyjątkowych sytuacjach.

- Zależy mi na tym, żeby zagrało jak najwięcej młodzieży i liga halowa trwała jak najdłużej - tłumaczy.

Organizator turnieju dodaje, że wbrew temu, co mówią rodzice, Michał zachowywał się prowokacyjnie.

- To oczywiście nie usprawiedliwia pobicia, ale chłopak grał bardzo ostro, czym wywoływał dezaprobatę rówieśników. Upominałem go, ale najwyraźniej nie odniosło to skutku - opowiada Dobkowski.

Fakt, że o zdarzeniu nie powiadomił policji ani Kosińskich tłumaczy tym, że z początku nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Według jego relacji, chłopak nie miał poważnych obrażeń i na pierwszy rzut oka nie było widać, że został napadnięty.

Dobkowski tłumaczy, że podczas zawodów nie sposób zapewnić całkowitego bezpieczeństwa na terenie obiektu, a zwłaszcza w szatniach.

- Działamy społecznie, dlatego na wszystkie niezbędne zabezpieczenia nie starcza nam pieniędzy. Dla nas najważniejsze jest to, żeby młodzież miała co ze sobą zrobić, wyżyć się w sportowej rywalizacji, tym bardziej, że sama rwie się do rozgrywek. Mamy jej tego zabronić? A sali nie możemy przecież zamknąć przed kibicami - wyjaśnia.

Jego zdaniem na terenie obiektu nie przebywały osoby pod wpływem alkoholu.

- Wiem, kto z dorosłych był na widowni, znam tych ludzi. Czują się obrażeni tym pomówieniem i deklarują, że w przyszłości sami zadbają o bezpieczny przebieg zawodów - mówi.

TKKF SIĘ WAHA

Prezes TKKF Bogusław Palmowski, pod którego patronatem odbywała się impreza zgadza się ze stwierdzeniem, że na organizowanych w ten sposób rozgrywkach bardzo trudno zapewnić stuprocentowe bezpieczeństwo uczestnikom.

- Wszystko ma spontaniczny przebieg. Trudno upilnować każdego z osobna, a między chłopcami często dochodzi do nieporozumień. Mając do dyspozycji tak skromne środki finansowe, nie wynajmujemy ochrony - tłumaczy prezes TKKF. Dodaje jednak, że wobec zaistniałej sytuacji, TKKF poważnie rozważa możliwość wycofania się z organizacji rozgrywek ligi halowej.

- Ze swojej strony bardzo żałuję, że do czegoś takiego doszło. Jeśli młodzież chce się ze sobą bić, to niech już robi to na ulicach, a nie na zawodach sportowych pod patronatem mojego stowarzyszenia - mówi Bogusław Palmowski.

Wojciech Kułakowski

2005.11.23