Opowiem Wam jedno z wielu ówczesnych zdarzeń niewiarygodnych, ale prawdziwych! Było przez wiele lat namacalne, gdyż koronny świadek tego zdarzenia jeździł i rozwoził towar w naszym Zakładzie Remontowo- Budowlanym. Do dziś się rumienię na samo wspomnienie! Za siebie, za nasz ówczesny ustrój, za celników i za wszystkie tamte durne przepisy.
Przejdę do początku, bo historia ta powinna pretendować do satyry, lub krytyki, ewentualnie do wykładów w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie (gdzie również szkolą oficerów WOP), jak nie powinno się postępować na przejściach granicznych. Powiem szczerze, choć może będzie mi to poczytane za chęć upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu, ale jak później myślałem i rozmawiałem z fachowcami w tej dziedzinie, to teraz myślę, że byłem frajerem. Źle upiekłem dwie pieczenie, mogłem je upiec tylko i wyłącznie dla siebie.
Znani moi przyjaciele Niemcy przywieźli dary dla naszego Zespołu Opieki Zdrowotnej w Szczytnie. Przyjechali samochodem osobowym dla wygody, a dary transportowali niskopodwoziowym, ciężarowym samochodem dostawczym. Był to mercedes diesel w idealnym stanie technicznym z zapinaną plandeką, co wówczas było nowością. Zamiast pomyśleć o sobie, to namówiłem ich, żeby go zostawili w prezencie dla zakładu remontowego- budowlanego. Do dziś się zastanawiam, co mną pokierowało – przecież wówczas następowały takie czasy, że zaczęto postępować według dewizy: „KAŻDY ORZE JAK MOŻE”.