Być Mazurem od urodzenia to wielkie szczęście. Ale być nim z pasji, to już absolutne szczęście. Należę właśnie do tych wybrańców losu. Wychowałem się na pierwszym piętrze w poniemieckiej kamienicy, która stoi na ulicy 1 Maja 7. Parę kroków miałem do centrum miasta. I na rynek dwa kroki, i do parku rzut kamieniem, a na główne skrzyżowanie to jeden skok.

Narodziny
Leszek Mierzejewski

Do magistratu miałem pięć minut drogi. Z okien mojego domu widać pobliskie jezioro, a za nim parterowe domki, pola i lasy. Kocham moje Szczytno. Im większy dystans dzieli mnie od lat szczenięcych, tym to uczucie jest silniejsze. Siedemdziesiąt kilka lat zleciało mi, jak z bicza strzelił i, jak w życiu bywa - raz z górki raz pod górkę. Nie chwaląc się, jak do tej pory wszystko szło mi pomyślnie, tylko czasami odbywałem wspinaczkę na bardzo stromą górę i to bez lin zabezpieczających ... Wszystko zaczęło mi się gmatwać i motać piętnaście lat temu, gdy przeszedłem chorobę jelita grubego i po tym wkroczyłem a faktycznie przekroczyłem sześćdziesiąte urodziny! Wszystko zgodnie z przysłowiem: „Po kopie, to i po chłopie”. Niech to szlag trafi, święta prawda, że sześćdziesiątka, to taka bariera fizyczna i psychiczna, pomimo że według mojej śp. matki Eugenii, to osiemdziesiątka jest tym magicznym progiem niedołężności.

Dobrze się stało, że tuż po wyzwoleniu moi rodzice w sierpniu 1947 roku zawitali z piętnastomiesięcznym dzieckiem do Szczytna. Rok wcześniej w maju ujrzałem w Śniadowie świat i to w samo południe, tak mi opowiadała moja matka, która dziś miałaby 94 lata i byłaby troszeczkę starsza ode mnie, bo o 20 lat. Zmarła rok temu, w samą Wigilię Bożego Narodzenia. Urodziła się 12 września 1926 roku. Przeglądając stare albumy twierdzę, że była ładną kobietą, zresztą potwierdzeniem są zdjęcia - popatrzcie na jedno z nich, gdy miała 18 lat, data na nim widnieje: Śniadowo 4 XII 1944 r.

Moja matka była ładną kobietą, zresztą potwierdzeniem są zdjęcia – popatrzcie na jedno z nich, gdy miała 18 lat

Mając już szacowny wiek, wciąż zachowała ładne rysy, ale co najważniejsze, dokładnie pamiętała przebieg moich narodzin. W czasie porodu na wieży kościelnej, naprzeciw naszego domu na ul. Nowej nr 6 w Śniadowie biły dzwony, wzywając wiernych na Anioł Pański. Ja twierdzę, że dzwony biły, ale na moją cześć, żeby śniadowiacy cieszyli się z mojego przyjścia na świat, że wykluł się taki niepowtarzalny ludzki element i to w tej parafii. Zaraz po naturalnym porodzie zostałem wykąpany przez babkę Wandę i gminną akuszerkę, a potem leżałem opatulony w gorącym beciku i ssałem smok wykonany ze szmatki lnianej nasączonej cukrem. Smok bez przerwy wypadał mi z tłuściutkiej gęby, wówczas darłem się wniebogłosy, jak średniowieczny krakowski obwoływacz wiadomości.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.