Na zapleczu budynku przy ul. Konopnickiej 26 stanęły blaszane baraki - komórki na opał. Mieszkańcy już je zagospodarowali, aż tu nagle budowlańcy wzięli się za zmniejszanie ich powierzchni. Dlaczego? Bo wykonawca się pomylił!

Nie dali się na huki

Alarm czytelniczki

- Postawili nam blaszane baraki na opał, już w nich złożyliśmy drewno, a teraz, bez żadnego ostrzeżenia, zaczęli je zmniejszać tak, że opał na zimę na pewno się w nich nie zmieści - alarmuje redakcję Lidia Golon, mieszkanka domu przy ul. Konopnickiej 26.

Na miejscu, przy metalowych konstrukcjach, zgromadziła się gromadka lokatorów. Przybyło kierownictwo Zakładu Gospodarki Komunalnej, z dyrektorem Leszkiem Mierzejewskim na czele. Próbuje przekonać mieszkańców, że wszystko jest w porządku, a oni nie mają racji.

Do poprawki

W czym problem? Oto stare, drewniane szopki - komórki, częściowo strawione pożarem sprzed 3 lat, zostały rozebrane. W ich miejsce ustawiono trzy metalowe kontenery długości 6 metrów i szerokości 3, każdy podzielony na pół. Powstałe sześć "boksów" miało służyć rodzinom do składowania opału i innych rzeczy. W budynku bowiem nie ma ani piwnic, ani żadnego strychu. Zadowoleni mieszkańcy już sobie "przydzielili" niemal gotowe "garaże", częściowo zapełnili drewnem, zagospodarowali... A tu nagle, w połowie września, gotowe już konstrukcje budowlańcy zaczęli "poprawiać", przestawiać ścianki działowe tak, że z dużych komór zrobiły się małe komórki. Według zbulwersowanych mieszkańców, po takich zmianach nie da się w nich przechować wszystkiego, co trzeba, a już na pewno nie wystarczy miejsca na to, by zgromadzić opał na całą zimę.

Nieoczekiwana zmiana zdania

Opór i niezadowolenie mieszkańców urzędnicza ekipa próbowała zlikwidować wszelkimi możliwymi metodami. Kiedy Katarzyna Fijałkowska, 75-letnia, schorowana, samotna kobieta, wskazywała na trudności, jakie jej sprawi ograniczenie "przestrzeni życiowej", usłyszała w odpowiedzi, że... nie powinna sama mieszkać, skoro jest jej ciężko i nie daje sobie rady!

Jednej ze "zbuntowanych" wytykano zaległości w czynszu.

- Ale ja płacę wszystko terminowo i też mam być poszkodowany? - polemizował jej sąsiad.

Według wyjaśnień dyrektora Mierzejewskiego, problem wystąpił w efekcie błędu wykonawcy, który źle odczytał dokumentację techniczną, tworząc w baraku dwa, a nie trzy boksy. Kiedy się zorientował, próbował błąd naprawić, ale na to nie pozwolili mieszkańcy. I trudno im się dziwić, bo jak tu się pogodzić z pogorszeniem warunków. Wykonawca, właściciel firmy "Szysz-Bud", pytany przez "Kurka" kilkakrotnie: jak to możliwe, żeby źle odczytać dokumentację i to trzykrotnie (postawiono wszak trzy baraki), wyjaśnień żadnych nie udzielił.

Dobrze ponad godzinna polemika trwałaby zapewne jeszcze długo, gdyby na korzyść mieszkańców nie przechylił jej dyrektor Mierzejewski. Zalecił wykonawcy przywrócenie stanu poprzedniego w naruszonym już jednym baraku, a urzędnikom - "papierkowe" przygotowanie dobudowy.

- Oj, jest pan kochany - nie kryła radości Katarzyna Fijałkowska zwracając się do Mierzejewskiego. Na podwórku zrobiło się spokojnie, zgodnie, przyjemnie i miło.

* * *

"Kurka" w tej całej drobnej (choć nie dla dziewięciu zainteresowanych rodzin) sprawie zastanowiło kilka elementów, poza wskazaną wcześniej niefachowością wykonawcy. Główny - to urzędniczy stosunek do obywatela, niezmiennie marny od dziesięcioleci, a może nawet pogarszający się wraz z upływem lat. Najpierw bowiem mieszkańców brano "na huki", z pozycji siły i władzy, z odzywkami i zarzutami "poniżej pasa", często mało taktownymi - delikatnie rzecz ujmując. A dopiero wtedy, gdy owi mieszkańcy nie dali się zastraszyć - zaczęto ich traktować poważnie i z szacunkiem. Konflikt przy ul. Konopnickiej stanowi też dowód na to, że można się władczym decyzjom przeciwstawić i zmusić decydentów, by działali nie w imię własnego widzimisię, ale respektowali opinię i oczekiwania mieszkańców.

 

Halina Bielawska

2004.09.29