W minionym tygodniu wody naszych miejskich jezior były penetrowane przez płetwonurków w celu oczyszczenia przybrzeżnego pasa wód z zalegających tam nieczystości. W trakcie tych prac wydobyto niebezpieczny przedmiot - pocisk moździeżowy kalibru 82 - 88 mm. Nie natrafiono natomiast na czołg, który wedle opowieści starszych mieszkańców spoczywa na dnie małego akwenu.

Nierostrzygnięta zagadka czołgu

Zadania oczyszczenia pasa przybrzeżnych wód o szerokości około 20 metrów tak na małym, jaki i dużym jeziorze podjęła się Specjalna Grupa Płetwonurków RP, pod wodzą Macieja Rokusa. Aby zorientować się, na jakie niespodzianki mogą natrafić płetwonurkowie, wcześniej przeskanowano oba akweny specjalistycznym sonarem najnowszej generacji. Dzięki temu powstały dokładne mapy dna obu jezior, na których zostały uwidocznione obiekty tam spoczywające, m. in. rozmaite łodzie, w tym dwie o dość znacznych rozmiarach. Próby podniesienia tych obiektów zostaną przeprowadzone w przyszłym tygodniu. Wracając zaś do przedmiotów wydobytych z pasa wód przybrzeżnych, to plon zebrano dość obfity - ponad 1,5 tony żelastwa, głównie garnków rozmaitego rodzaju, czajników, części od pralek oraz lodówek, itp. Do ciekawszych znalezisk należy sporych rozmiarów bibelot z wypalanej gliny, którego głównym motywem jest figurka myśliwego, żołnierski kubek z czasów II wojny światowej, lufa od myśliwskiej dubeltówki oraz grot oszczepu (dzidy?), bodaj najstarszego znaleziska. Z dna została także podniesiona rzecz arcyniebezpieczna - pocisk moździerzowy, produkcji sowieckiej, kalibru 82 - 88 mm. Wydobył go Michał Maciąg, szef ekipy płetwonurków KP PSP. Wyciągnięte żelastwo trafiło na złom, zaś wartościowsze, zdaniem nurków, przedmioty przekazano burmistrz miasta Danucie Górskiej, która z kolei ofiarowała je kustosz muzeum Monice Ostaszewskiej-Symonowicz.

MIT OBALONY?

Krążąca wśród mieszkańców miasta historia mówiąca, o tym, jakoby w czasie mroźnej zimy 1945 r. pod sowieckim czołgiem jadącym na skróty przez jezioro złamał się lód, wskutek czego pogrążył się on w toni, nie znalazła potwierdzenia. Sonar takiego sprzętu nie wychwycił. Z drugiej strony, jak zauważa Maciej Rokus, jeśli ciężka maszyna aż po lufę zanurzyła się w mule, to i tak nie zostanie „namierzona”. Przy okazji sonarowej penetracji okazało się, że nasze jeziora są dość płytkie. Głębokość małego nie przekracza 3 metrów, ale jest w nim gruba warstwa mułu, także około 3-metrowa, o ile nie głębsza. Podobnymi głębokościami charakteryzuje się duże jezioro, nie przekraczają one 4 metrów.

JEZIORO BEZ WODY

Podczas rozmowy szefa grupy płetwonurków Macieja Rokusa z burmistrz miasta wyłonił się ciekawy pomysł na oczyszczenie wód małego jeziora. Zdaniem tego pierwszego, należałoby zatamować duże jezioro i przepompować do niego wodę z małego akwenu. Później trzeba byłoby wydobyć całą warstwę namułów i postarać się sprzedać ją jako komponent do nawozów. Potem pozostałoby tylko napełnienie małego jeziora z powrotem. „Kurek”, pytając innych ekspertów o możliwości techniczne takiego przedsięwzięcia, dowiedział się, że jest to jak najbardziej możliwe. Już kilka lat temu inż. Mieczysław Nowacki z miejscowego PWiK AQUA zgłosił podobny projekt, ale na oczyszczenie wód obu jezior. Ogólnie idea opierała się na tym, że przedsiębiorstwo zadeklarowało pompowanie wód z własnych ujęć wysokowydajnymi pompami do jeziora dużego. Transportowana specjalnym rurociągiem woda wlewałaby się w okolicach Kamionka. Następnie przez kanał pod ulicą Sienkiewicza zasilałaby małe jezioro, z którego drugim rurociągiem spływałaby do jez. Sędańsk Kanałem Domowym, tak jak spływają obecnie miejskie ścieki. Według wyliczeń, wystarczyłby zaledwie jeden rok, aby spowodować dwukrotną wymianę wód w obu akwenach. Oferta nie została jednak wówczas przyjęta.

Marek J. Plitt/fot. M.J.Plitt