Pod koniec lat 60. w PRL a tym samym i w Szczytnie nie było pojęcia bezrobocia, na każdego czekał etat. Część zatrudnionych dostawała pieniądze za przychodzenie do pracy. Prosto mówiąc, nie było osób bezrobotnych, ale za to mieliśmy miliony ludzi wykonujących pracę bezproduktywną, bezsensowną i nie mającą żadnego ekonomicznego uzasadnienia.
Było to tzw. masowe ukryte bezrobocie. W tamtych czasach słynne było powiedzenie: „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Dłużej gospodarka narodowa, a faktycznie ekonomia kraju nie mogła tego znieść – więc po transformacji w 1989 roku radykalnie zmieniły się warunki rynkowe i już nie można było utrzymywać fikcji w zatrudnieniu.
W 1990 roku zarejestrowano po raz pierwszy ponad milion bezrobotnych w Polsce. W następnych latach lawinowo wzrastało bezrobocie, aż do obecnych czasów, gdy sytuacja uległa znacznej poprawie.
Po wojnie obowiązywał nakaz pracy dla absolwentów lub dorosłych ludzi. Wówczas mój ojciec Tadeusz, stryjkowie Henryk i Stasiek i wielu innych młodych z nakazu otrzymali pracę np. jako kolejarze na tzw. ziemiach odzyskanych.
Za czasów mojej młodości, w latach 60. i 70. XX wieku, nie było nakazów pracy, ale Milicja Obywatelska sprawdzała szczególnie młodym dowody osobiste, czy mają wbitą pieczątkę na stronie 10. o aktualnym zatrudnieniu.