Kolejną niedzielę spędzam na ratuszowej wieży. Co ja tutaj robię opisałem w felietonie sprzed tygodnia. Zwłaszcza moje kontakty z turystami, którzy wspinają się na szczyt wieży, aby podziwiać przepiękną panoramę Szczytna. Co wynika z tych kontaktów? Oczywiście rozmawiamy.

Rozmów na wieży ciąg dalszy
Odwiedzający Szczytno turyści często pytają, czy trwające obecnie w ruinach prace to odbudowa zamku

Dużo i długo, aczkolwiek dość monotonnie. To są dziesiątki osób, które poruszają niemal zawsze te same tematy. Przeważnie nie mając prawie żadnej wiedzy o Szczytnie, a jeśli już coś tam słyszeli, to najczęściej - delikatnie rzecz ujmując - niezbyt dokładnie. Trochę takich zabawnych nieporozumień opisałem przed tygodniem, ale pozostało mi w pamięci jeszcze kilka, zatem pozwolę sobie temat kontynuować.

Zacznę od dzwonów na wieży. Obecnie są uszkodzone, zatem nie można ich usłyszeć. Szkoda. Są tacy turyści, których poinformowano, że warto poznać potężny głos naszych dzwonów. Ci są zawiedzeni. Dochodzi do tego, że niczym zawodowy imitator osobiście wołam „bim bom”, aby im uzmysłowić, w jakim rytmie biją one, kiedy są czynne. Dobrze, że prawie nikt już nie pamięta, iż niegdyś puszczano z wieży kurant z głośną pieśnią, bo zapewne proszono by mnie o zaśpiewanie „Hej Mazury, jakie cudne...”. To są żarty, ale zdumiewa mnie już kilkakrotnie zadane mi pytanie, kto normalnie owe dzwony obsługuje i gdzie znajduje się dolne pomieszczenie, w którym dzwonnik pociąga za liny. Nic to, że gołym okiem widać, iż dzwony nie wiszą i nie dyndają, ale stoją, a uderzają w nie zewnętrzne, elektromagnetyczne młoty. Mocno nieufni turyści popatrują na mnie podejrzliwie, czy to, aby przypadkiem, nie ja jestem owym dzwonnikiem. Chwilowo bezrobotnym. Gdybym był garbaty, to ci bardziej oczytani zapewne sądziliby, że wypożyczono mnie z chwilowo nieczynnej paryskiej katedry Notre Dame.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.