Trudno uwierzyć, że wzajemna niechęć i uprzedzania mogą być tak silne. Mieszkające po sąsiedzku rodziny Kowalskich i Kowalczyków ze Spychowa od lat uprzykrzają sobie życie. Nawet z pozoru niewinna błahostka staje się tu powodem przypisywania drugiej stronie złych intencji, złośliwości, interwencji policji. Ostatnio przyczyną sporu stał się strącony przez wichurę eternit.

Sąsiedzkie piekło

WICHURA, ETERNIT I POLICJA

Z pozoru spokojna ulica Juranda w Spychowie, stojące rzędem zadbane domki jednorodzinne z ogródkami. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mieszkanie tu to sielanka. Tymczasem nic bardziej mylnego, zwłaszcza dla dwóch skonfliktowanych ze sobą rodzin Kowalskich i Kowalczyków. Od dawna już ich sąsiedzkie relacje przypominają piekło. Wystarczy iskra, by wzajemna niechęć i uprzedzenia na nowo dały o sobie znać. Nawet drobiazg, który w normalnych relacjach międzyludzkich można załatwić zwykłą rozmową, tu urasta do rangi sporu, który rozstrzygać musi policja i sąd. Ostatnio zatarg odżył za sprawą nawałnicy, która przeszła nad miejscowością 20 lipca wieczorem.

- Nagle zrobiło się czarno, a potem w powietrzu fruwały kawałki dachów. Myśleliśmy tylko o tym, żeby nikomu z nas nic się nie stało – wspomina Katarzyna Kowalska. Na szczęście żaden z domowników nie ucierpiał, nie było też poważniejszych zniszczeń na posesji. Dlatego kobieta bardzo się zdziwiła, gdy następnego dnia wieczorem do drzwi jej domu zapukało dwóch policjantów.

- Panowie powiedzieli, że będą oglądać mój dach. W pierwszej chwili pomyślałam, że to żart – relacjonuje pani Katarzyna. Funkcjonariusze powiadomili ją, że przyjechali na wezwanie sąsiada, Jana Kowalczyka. Miał on poinformować ich o tym, że eternit, który wichura zerwała z dachu Kowalskich, uszkodził mu balustradę tarasu.

- Nasz dach jest jednak cały i na domu, i na szopce. Policjanci sami stwierdzili, że nie widzą żadnych ubytków – opowiada kobieta. Dodaje, że przesłuchanie jej trwało dość długo. Przyznaje, że w trakcie tych czynności poczuła się jak przestępca.

- Dziwię się, że policjanci poświęcili tyle czasu takiej błahej sprawie. Przecież to był żywioł, na który nie ma rady. Ja też poniosłam straty – mówi. Najwięcej żalu ma jednak nie do stróżów prawa, którzy przyjechali na interwencję, lecz do wzywającego ich sąsiada. Zdaniem pani Katarzyny jego zachowanie było podyktowane czystą złośliwością i chęcią dokuczenia jej. Nie może zrozumieć, dlaczego policjanci interweniowali w sytuacji, gdy straty poniesione przez sąsiadów nie są duże – niewielki kawałek eternitu wbił się w balustradę, a kilka innych lekko uszkodziło elewację domu oraz płytki na tarasie.

NIE JESTEŚMY ZŁOŚLIWI

Tymczasem sąsiadka pani Katarzyny, Teresa Kowalczyk, nie ma wątpliwości, że zerwany eternit pochodzi z dachu Kowalskich.

- Z nieba tu przecież nie przyfrunął – mówi. Potwierdza, że jej mąż wezwał policję, ale też i nadzór budowlany. Według niej to nie żadna złośliwość, lecz konieczność spełnienia procedur związanych z uzyskaniem odszkodowania za poniesione straty. Nie wyklucza, że wytoczy Kowalskim także sprawę cywilną.

- Po nawałnicy sąsiedzi powinni do nas przyjść i posprzątać to, co spadło z ich budynków – uważa pani Teresa. Problem w tym, że obie rodziny od dawna nie utrzymują ze sobą kontaktów. O wyjaśnienia dotyczące interwencji w Spychowie poprosiliśmy rzeczniczkę szczycieńskiej policji. Ewa Szczepanek tłumaczy, że funkcjonariusze mają obowiązek reagować na każde wezwanie i stąd ich przyjazd. Na miejscu rozmawiali nie tylko z Katarzyną Kowalską, ale też jej sąsiadem. Interwencja zakończyła się pouczeniem stron o dalszej procedurze.

WYNISZCZAJĄCY KONFLIKT

Konflikt pomiędzy rodzinami zaczął się od sądowej sprawy o zniesienie współwłasności działki. Zarzewiem sporu jest też baza transportowa, która znajduje się na posesji Kowalczyków.

- Sąsiedzi ciągle nas nękają, nasyłając różne kontrole, wzywając policję z byle powodu – żalą się Teresa Kowalczyk i jej córka Sylwia.

- Jesteśmy już psychicznie wykończeni – dodają kobiety. Jak mówią bywały sytuacje, gdy policja pojawiała się u nich nawet trzy razy dziennie, i to z banalnych powodów, takich jak np. grające radio. Twierdzą, że mieli też wiele spraw sądowych – o zniesienie współwłasności działki, o zniszczenie mienia, o nielegalną budowę, o znieważenie. Katarzyna Kowalska zaprzecza tym zarzutom.

- W sądzie była tylko jedna sprawa, o zniesienie współwłasności działki – mówi. Zaprzecza, by nasyłała na sąsiadów policję oraz kontrole z ochrony środowiska.

- To akurat zrobili ludzie z Warszawy, którym przeszkadzają hałasy z bazy transportowej. Sąsiedzi jednak wszystko co złe przypisują nam – uważa pani Katarzyna.

Czy na pewno nie ma sposobu na załagodzenie sąsiedzkiego konfliktu? Zdaniem radnego ze Spychowa Adama Mierzejewskiego, dałoby się to zrobić.

- Myślę, że trochę dobrej woli z jednej i drugiej strony oraz drobne ustępstwa mogłyby uzdrowić sytuację – podpowiada radny.

Ewa Kułakowska/fot. A. Olszewski