...to sakrament wieńczący miłość. Byłam na wielu takich uroczystościach, ale opowiem o wydarzeniu, które miało miejsce 10 lat temu.
Otóż pewnego dnia mój syn Mariusz wrócił z Olsztyna i powiedział: „Mamo, wspaniałą dziewczynę poznałem w akademiku...” A potem było: „Mamo, jutro przyjedziemy z Irminą”... I przyjechali. Irmina natychmiast zyskała moją sympatię, bo gdy zażartowałam: „Marysia ma wolne i w domu bałagan”, ona natychmiast zrozumiała dowcip i odparła: „Ja nie przyjechałam z Pałacu Buckingham”, czym ostatecznie mnie rozbroiła i ujęła. Potem były kolejne wizyty urozmaicane, w zależności od pory roku, a to spływem kajakowym, kąpielą w jeziorze, kuligiem, nartami... Wspólna Wielkanoc, Boże Narodzenie, zmówiny w Toruniu, wreszcie ślub i wesele.
Z domu wyjechaliśmy 11 sierpnia 2012 r. o godz 10.00. Kiedy dotarliśmy do celu, wszyscy bardzo serdecznie nas przyjęli. Pogoda wymarzona na ślub: słońce, które wspólnie z hulającym wiatrem, figlarzem zapraszało do wirowania. Na podwórko zaczęli zjeżdżać się goście. Rodzina Irminy, cały bus naszej rodzinki. Młodzi tymczasem się stroili. Irmina w jednej części dużego domu, Mariusz w drugiej. Krzyk zachwytu Mariusza na widok przyszłej żony był też naszym krzykiem zachwytu – wszyscy ujrzeliśmy najpiękniejszą Pannę Młodą. Piękna, zwiewna, radosna Irmina doskonale pasowała do boku naszego przystojnego syna. Trzymając się za ręce z uśmiechem witali kolejnych gości.
Ktoś spogląda na zegarek i przypomina, że czas błogosławieństwa. Piękną mowę i modlitwę odczytał ojciec Irminy – Korneliusz. Mama Irminy na mnie scedowała ciąg dalszy. Ja powiedziałam z pamięci: Na Waszych czołach kreślimy krzyża znak; Za chwilę w kościele przyjmiecie Sakrament Małżeństwa i powiecie TAK; My Was błogosławimy; I o Błogosławieństwo Boże się modlimy: Pod Twoją obronę uciekamy się święta Boża Rodzicielko... Wszyscy ze mną zmówili modlitwę, po czym kolejno rodzice, dziadkowie, chrzestni błogosławili młodych.
Wsiadamy do samochodów i jedziemy do kościoła. Kościółek biały, skromny, wkomponowany w zieleń okalającego ogrodu. Tam czekają kolejni goście, m.in. bracia mojej mamy.
Wchodzimy do kościoła. Wita nas biel dekoracji. Białe róże, frezje, mieczyki. Pięknie, uroczyście, dostojnie. Wystrój kościoła i niezwykłość dekoracji, to pomysł i wykonanie Irminy.
Wchodzą. Irminę prowadzi ojciec. Dziewczynki sypią kwiaty a oni idą w weselnym orszaku. Dochodzą do ołtarza. Ojciec odkrywa twarz córki, zdejmując z jej twarzy welon, całuje swój skarb. Mama z miłością poprawia welon na głowie swojego dziecka, całuje córkę.
Dźwięk organów i miły, kobiecy głos śpiewa „Ave Maryja”, tak śpiewa, że oczy wilgotnieją, ale żadna łza nie kapie z moich oczu, jedynie takim wielkim ciepłem wzruszenia wypełnia całe moje, matczyne serce.
Ksiądz pokazuje nam wszystkim, byśmy usiedli, podchodzi do młodych i zaczyna z nimi rozmawiać. „To powiedzcie mi po co wy tu dziś przyszliście? Czy zastanowiliście się dobrze, co robicie, czy na pewno chcecie zawrzeć związek małżeński? Jeszcze macie czas, by się zastanowić i wyjść stąd... itd. „To powiedz nam, Mariusz, gdzie Ty tę Irminę wyhaczyłeś? W akademiku? Irmina poprosiła Cię, byś wniósł kanapę, aha, kanapa was połączyła. Testowaliście ją? Irmina, Ty się zastanów Mariusz nie zawsze będzie taki młody, będzie stary, będzie miał zmarszczki, może łysinę”. - „Spójrz na teścia” - ktoś z gości podpowiedział. „Będzie przystojny” - powiedziała Irmina, patrząc na Janusza. „Oj, punktujesz “ - odparł ksiądz.
Po takim rozluźniającym wstępie przystąpił do odprawiania mszy. Bywałam na wielu ślubach, ale ten był wyjątkowy, kapłan znał młodych, znał rodzinę Panny Młodej, a o nas powiedział „nie znam ich, ale dobrze im z oczu patrzy”. W kazaniu odnosił się do słów z Ewangelii, by budowali swoją wspólną przyszłość na skale, na solidnych fundamentach... Sakrament Małżeństwa, przysięga, zakładanie obrączek...
Gratulacje, kwiaty, prezenty, koperty, zbieranie rozrzuconych monet... My z mamą Irminy wracamy z bukietami od naszych dzieci do kościoła. Klękamy na klęczniku, na którym przed chwilą nasze dzieci klęczały przed Bogiem. W cichości i skrytości naszych serc modlimy się o szczęście, łaskę i miłość Bożą dla naszych dzieci. Zostawiamy w kościele kwiaty.
Z fasonem zajeżdżamy na parking Hotelu Imperium. Gospodarz - przystojniak Dawid – prosi, byśmy stanęli u jego boku i w swoim, i nas rodziców imieniu powitał gości. Natomiast młodych chlebem i solą, pytając Irminę, co wybiera „chleb, sól, czy Pana Młodego?” ona odparła: „Chleb, sól i Pana Młodego, by pracował na niego”. Mariusz zaś odpowiedział: „Jeśli chcesz księcia swojego, to też musisz pracować na niego”. Wchodzimy na przepięknie udekorowaną salę, kelnerzy częstują nas szampanem. Zajmujemy miejsca za stołami i podziwiamy kolejne kunsztowne dekoracje, do których także Irmina dokładała swoje trzy grosze. Młodzi stoją na środku, orkiestra gra „sto lat” - śpiewamy, stojąc za stołami. Rzucają kieliszki, które rozpryskują się w drobny mak „na szczęście”.
Po obiedzie młodzi wychodzą na środek, by zatańczyć swój pierwszy taniec. Pięknie poruszają się na parkiecie, różne układy, aż wstałam, by patrzeć jak tańczą i słuchać słów „Jesteś moim aniołem”. Taka błogość, radość, spełnienie wypełniają moje serce. Nagle Irmina staje i zaczyna krzyczeć: „Stop! Stop! Dość tego! Rok ćwiczymy, a ty co?!”. Oniemiałam. Dosłownie oniemiałam... Patrzyłam na przerażonego Mariusza i miotającą się, pełną furii Irminę, która wymachiwała rękami i zrzucała buty z nóg... No cóż... w tym momencie orkiestra przestała grać, goście stali jak wryci. I tak skończyło się wesele, tak w jednej chwili skończyła się moja radość i błogość. Gdy przypominam sobie komentarze przed ślubem:
„żeby u was nie było jak u Pawlaków”. No i było jak u Pawlaków, proza życia zakończyła wesele... A niby tacy zakochani.
Ale co to?! Muzyka znów zaczyna grać, Mariusz kręci rękami, tak jakby zwijał sznurek, a Irmina niczym kłębek nici w takt rock n’rolla na bosaka zbliża się do niego. Znów tańczą, pięknie cudownie falują po parkiecie. Udało się im, oszukali nas, nabrali, przestraszyli. Wiele osób potem mówiło, że także się przestraszyli, bo to była tak realistyczna scena. O takim scenariuszu ich tańca wiedziała tylko druhna. Uf! Jaka ulga, że to tylko wyreżyserowana scenka.
Zabawa trwa do rana. O piątej orkiestra żegna się z nami wykonując „Kiedy ranne wstają zorze”. I my na tym weselu byliśmy miód i wino piliśmy, po brodzie kapało wszystko w nasze serca się wpisało.
Grażyna Saj-Klocek