Rozmowa z Adamem Mierzejewskim, skarbnikiem Stowarzyszenia „Przyjazne Spychowo”, odtwórcą głównej roli w corocznych inscenizacjach „Powrotu Juranda do Spychowa”

Te ruiny trzeba ożywić
Adam Mierzejewski: - Wszędzie na świecie turyści chcą być obsłużeni kompleksowo. Niczego nowego nie trzeba tu wymyślać

- Mijają trzy lata odkąd Stowarzyszenie „Przyjazne Spychowo” wystąpiło z inicjatywą budowy w Spychowie Grodu Juranda. Czy można mówić o jakichś postępach w tej sprawie?

- Nie bardzo. Cały czas próbujemy zainteresować tym pomysłem różne grupy społeczne i kompetentne osoby. Przedstawiliśmy wizualizację grodu radnym powiatowym, wysłaliśmy pismo do Urzędu Marszałkowskiego, staramy się wokół tego budować pozytywny wizerunek. Mamy już zgodę gminy na nieodpłatne przekazane ziemi pod tę inwestycję na tzw. półwyspie golasek nad Jeziorem Spychowskim.

- Na czym miałaby się opierać koncepcja grodu Juranda?

- Wzorujemy się na zamku w Byczynie. Jego działalność nie ogranicza się do zwiedzania, ale aktywnego uczestnictwa, poznawania wszystkich zawodów średniowiecznych i zdobywania sprawności w fechtunku, posługiwaniu się mieczem, rzucaniu oszczepem, czy zajęciach kowalskich. To przyciąga turystów. Kiedy byliśmy tam wiosną 2019 r. mieli już na półtora roku do przodu zarezerwowane miejsca noclegowe na tygodniowe turnusy dla 50-osobowych grup młodzieżowych.

- Na taką inwestycję potrzeba sporo pieniędzy. Starosta zapowiadał swego czasu, że będzie zabiegał o wpisanie waszej inicjatywy do strategii wojewódzkiej.

- Nic z tego nie wyszło.

- Czyli wszystko jest w powijakach?

- Tak. Konkretnych postępów nie ma. Problem w tym, że aby wnioskować o jakiekolwiek środki trzeba mieć pełną dokumentację, w tym projekt oddziaływania na środowisko, bo tu w grę wchodzi ochrona krajobrazu mazurskiego „Natura 2000”. To wszystko kosztuje kilkaset tysięcy złotych.

- Kto miałby to sfinansować?

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.