... i „kamerowanie”. Radość jaką daje kajak odkryliśmy bardzo dawno temu, a że szlak rzeki Krutyni na wyciągnięcie wioseł, więc ta przyjemność jest powtarzalna i każdego sezonu odnawialna.

Wiosłowanie...
Na zdjęciu z lewej – Babięta i filmowe dziewczęta, 7 lipca 2002 r. Z prawej – przemierzamy wodne szlaki, z rowerów przesiedliśmy się na kajaki, 22 lipca 2001 r.

Ulubionym zakątkiem „Kręciołów” stały się Babięta. Docieraliśmy tam rowerami, pokonując trasę tatarskiego szlaku, który z dziedzińca zamkowego w Szczytnie wiedzie właśnie do stanicy wodnej w Babiętach. Zaznaczam jednak, że ostatni etap trasy jest bardzo trudny, ale warto podjąć wyzwanie. W tym roku jeszcze tam nie byliśmy, ale wystarczy, że zajrzę do kroniki „kręciołowej”lub włączę płytę, a wszystko płynie, mieni się kolorami i wspomnieniami.

Po jeździe na rowerze, będziemy w ukrytej kamerze. Na zdjęciu autorka i „kręciołowy” kamerzysta Włodzimierz Olkowski

Po raz pierwszy „Kręcioły” wybrały się do Babięt 22 lipca 2001 r. Mimo trwających w Szczytnie uroczystości związanych z dorocznymi obchodami Dni i Nocy Szczytna, postanowiliśmy poszukać ochłody nad rzeką. Wprawdzie część z nas poprzedniego dnia była na koncercie „Baw się razem z nami” i do późnych godzin szalała pod sceną w rytmie melodii „Brathanków” i „Bajmu”, a część od świtu obsługiwała XX Jubileuszowy Maraton Juranda, to i tak grupka zapaleńców się na placu Juranda zbierała, ale troszkę z wyjazdem ociągała. A to biliśmy brawo jednemu z kolegów biorącemu udział w Małym Biegu Juranda, a gdy wreszcie ruszyliśmy, to obowiązkowo musieliśmy wyjechać na szosę wiodącą do Jerutek, by dopingować uczestników głównego biegu. Trochę było zamieszania, ale w efekcie wróciliśmy w leśne ostępy, by dotrzeć do Babięt i przesiąść na kajaki. Tam wpływaliśmy w szuwary i fotografowaliśmy nenufary.

22 lipca 2001 r. - wpływamy w szuwary, by fotografować nenufary

W 2002 roku do naszego kręciołowego grona dołączył rowerzysta, który posiadał kamerę. Grzecznie spytał czy może filmować, a uzyskawszy zgodę, całą wyprawę nagrał. Pojechaliśmy wówczas do ulubionego zakątka, a tam tradycyjnie wypożyczyliśmy kajaki i ruszyliśmy na spotkanie z przygodą. Kolega kamerzysta został na pomoście, bo jak twierdził nie umiał pływać i rejestrował jak ruszamy, a potem jak wracamy. W fantastyczny sposób utrwalił nasze rowerowe grono jak przemierzamy najpierw leśne drogi, a potem wodny szlak. Na filmie do dziś można podziwiać jacy byliśmy młodzi, roześmiani i przez kamerę na wieczną pamiątkę zapisani. Kamerzystę udekorowaliśmy medalem z wodorostów, co utrwalają wklejone do kroniki fotografie. Od tego czasu kamera pojawiała się na wielu kręciołowych wyjazdach i organizowanych spotkaniach. Nowa forma rejestracji spodobała się wszystkim i każdy z nas próbował swoich sił jako filmowiec. Ja również miałam swoje pięć minut za kamerą i przed. Zwykle po zakończonej wycieczce zbieraliśmy się u kogoś w domu i z zapałem oglądaliśmy stworzone nagrania. Czasem były to wyreżyserowane popisy, ale kamera działała również z ukrycia i co zarejestrowała, to już na zawsze pozostało. Wspomnień związanych z wyprawami kajakowymi zachowałam w pamięci moc. Zawsze przywołuję te najśmieszniejsze, gdy np. się wywracamy i moczymy ciuchy. Albo jak pewnego razu z emocji, że za chwilę będę śpiewała:„ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal”, na kajak wgramoliłam się w okularach do czytania i utraciłam nie tylko kontrast, ale pomyliłam rufę z dziobem. Na dodatek nie rozumiałam gdy inni pytali czemu płyniemy tyłem do przodu. Dopiero gdy zdjęłam okulary, to w przypływie wstydu nakazałam przybić do brzegu. Niestety okazał się mulisty i do dziś ubolewam, że w bagnie utraciłam przepiękny klapek. W sumie przygód wiele utrwalonych i zarejestrowanych przez kamerę. Było wiosłowanie i „kamerowanie”, a teraz tego wspominanie.

Grażyna Saj-Klocek