... rowerowe i samochodowe. Podczas wycieczek często dochodziło między nami „Kręciołami” do rywalizacji.

Wyścigi...
Z lewej „Kręcioły” z Wojciechem Zaborowskim, z prawej – z wizytą w Muzeum Rolniczym u Zygmunta Rząpa w Olszynach

Wówczas wyprawa zmieniała się w wyścig. Ktoś przycisnął i pomknął niczym strzała do przodu. Natychmiast i pozostali zwiększali tempo. Dwie osoby w peletonie wiodły prym. Wśród kobiet Halina, wśród mężczyzn Klemens. Nigdy nie miałam ambicji, aby z nimi rywalizować, ale pewnego razu na stromym podjeździe wyprzedziłam najpierw liderkę, a za chwilę lidera. Powód był prozaiczny, jeden z kolegów udzielił mi wsparcia i moja siła połączona z jego dała taki pęd, że mocno popchnięta mijałam zdziwionych i zaskoczonych przodowników. Niestety pozbawiona tajnej pomocy szybko słabłam. Taka zabawa, ku uciesze pozostałego peletonu, trwała kilka dobrych chwil. Najpierw zdenerwował się Klemens i dał mi nieźle popalić, że mijam go i zwalniam. Za chwilę Halinka zeskoczyła z roweru i poprosiła, byśmy się na rowery zamieniły, bo ona nie rozumie skąd we mnie tyle pary i to pod górkę. Gdy wszystko wyszło na jaw – śmiechu było moc. Za każdym razem podczas spotkań i rozmów wracamy do tamtych wydarzeń.

Mając niezłe zaprawy zostałam zwerbowana jako trener do Kotliny Kłodzkiej, gdzie Halinka miała startować w prawdziwych kolarskich wyścigach. Początkowo uczestniczyłam w przygotowaniach i treningach. Jednak w dniu startu podjęłam decyzję, że i ja biorę udział. Efekt uczestnictwa w zawodach był taki, że moja koleżanka zajęła pierwsze miejsce, ja byłam siódma, a przecież teren górzysty i okazało się, że Mazurka była lepsza od Góralek. Mimo że rywalizacja podnosi adrenalinę, to muszę wyznać, że wolę jazdę rekreacyjną. Lubię za to patrzeć jak inni się ścigają i ich dopingować.

Swego czasu redakcja „Kurka Mazurskiego” opisywała poczynania i osiągnięcia byłego mistrza Polski w grupie N – 3 Wojciecha Zaborowskiego, który u progu świetlanej kariery na Rajdzie Karkonoskim w 1997 r. uległ wypadkowi, doznając poważnych obrażeń. Otóż auto, które prowadził na jednym ze wzniesień wzbiło się w górę i z wielkim impetem uderzyło w drzewo. Nasz mistrz trafił wówczas do szpitala w Karpaczu, a następnie został przetransportowany do szpitala we Wrocławiu. Operacja trwała wiele godzin, a rehabilitacja wiele miesięcy. Bardzo przeżywaliśmy tragedię dobrze zapowiadającego się rajdowca. Bardzo przepraszam Pana Wojtka Zaborowskiego, że wracam do tych bolesnych wspomnień, ale tamtymi wydarzeniami żyło wówczas nasze szczycieńskie środowisko. Wspomnienia wróciły podczas wertowania moich „kręciołowych” kronik. Na jednej ze stron noszącej tytuł: „Od Zaborowskiego do Rząpa” napisałam tak: Przez Siódmak do Czarkowego Grądu pojechało dwudziestu jeden rowerzystów, by przypatrzeć się wyczynom byłego rajdowego mistrza Polski w grupie N – Wojtka Zaborowskiego. Misubithsi o mocy 360 KM – rajdowe auto – wzbudzało ogrom emocji i na miejscu startu, przemienionym w specyficzny, sponsorowany piknik, pojawiło się wielu pasjonatów tego, podnoszącego adrenalinę, sportu. Odlotowa jazda odbywała się na wyłączonej z ruchu, doskonale zabezpieczonej, szutrowej drodze między Czarkowym Grądem a Zabielami. Dodatkową atrakcją był fakt, że obok rajdowego kierowcy, w fotelu pilota mógł zasiąść potencjalny pasjonata takiej zawrotnie szybkiej jazdy. Wystarczyło prawidłowo odpowiedzieć na pytanie zamieszczone w „Kurku Mazurskim”. Szczęśliwą pilotką została Halina Biziuk, udzielając poprawnej odpowiedzi. Specjalnie po to, by spotkać mistrza i zobaczyć naszą mknącą z nim koleżankę pojechaliśmy na miejsce startu. Ależ oni pędzili, ale się kurzyło, a auto wiele razy wzbijało się w powietrze. Kronikę zdobią zdjęcia i dalsza informacja, że po fantastycznym pokazie i pełnym niespodzianek kulinarnym pikniku pojechaliśmy do Olszyn. Tam gościnny gospodarz Zygmunt Rząp oprowadził nas po Rolniczym Muzeum. Pozostały zdjęcia i miłe wspomnienia, więc panu Wojtkowi i panu Zygmuntowi przesyłam serdeczne pozdrowienia.

Grażyna Saj-Klocek