Reklama

BANER WSPÓLNY 110325

Odnoszę wrażenie, że ostatnio zacząłem nieco nudzić czytelników. Zamiast owe zacne grono, czy raczej gronko, trochę rozruszać, tak na wesoło, to ja zaczynam, na łamach prasy, mędrkować i pouczać.

Spróbuję zatem poprawić się i przypomnieć sobie nieco wesołych anegdotek z tak zwanego „wielkiego świata”. Moja pamięć sięga lat pięćdziesiątych. Chodziłem wtedy do podstawówki, ale rodzice bardzo dbali o to, żebym poznał artystyczny świat nie tylko ze słyszenia, czyli poprzez radio, ale także, abym zobaczył coś ze świata teatru i estrady. I tak, w wieku lat 11-15 miałem okazję zobaczyć, w teatrze, słynną komedię „Żołnierz Królowej Madagaskaru” – z Hanką Bielicką i Ludwikiem Sempolińskim w rolach głównych. Wiele lat później osobiście poznałem ową znakomitą aktorkę. Byłem także na przedstawieniu warszawskiego, pierwszego kabaretu „Szpak” (istniał w latach 1954-1963). Szefem zespołu był Zenon Wiktorczyk, a jako konferansjer zasłynął Kazimierz Rudzki. Rodzice także zaprowadzili mnie do drugiego z warszawskich kabaretów, czyli „Wagabundy” (działał w latach 1956-1968).Gwiazdą sceny była Lidia Wysocka, ale kto to tam jeszcze, z późniejszych sław, nie występował?! Fedorowicz, Kobiela, Tym i cały długi szereg innych gwiazd estrady. Wówczas to aktorski kabaret zafascynował mnie. I pewnie dlatego, 15 lat później, studiując w Warszawie architekturę, zacząłem występować w studenckim kabarecie STODOŁA. Także pisałem kabaretowe teksty. Powinienem zatem spróbować nieco odsłonić, tak na wesoło, choćby kawałek, oglądanego przeze mnie, „wielkiego świata”, czy też raczej „światka” (nie mylić z półświatkiem). Ano spróbuję.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.