Dostęp do broni na żądanie, bez badań psychologicznych, to projekt nowej ustawy sejmowej wniesiony przez posłów Kukiz’15.
Jak powiedział poseł sprawozdawca ustawy - broń jest prawem przyrodzonym człowieka. Chodzi oczywiście o broń palną. Trochę mnie to zdziwiło, bo sądziłem, że kultowy scyzoryk całkowicie wystarcza ugrupowaniu posła Liroya, ale widocznie pomyliłem się. Nowe polityczne wyzwania wzmagają ryzyko, a nie każdemu politykowi przynależna jest ochrona plutonu żandarmerii. Wniesiony do Sejmu projekt uzyskał pozytywną opinię stosownej komisji i być może już we wrześniu zostanie rozpatrzony. Co do mnie, mam dość mieszane uczucia. Szczerze mówiąc, nie wyrobiłem sobie ostatecznego zdania na ów temat. Rozpatrzmy zatem wszelakie aspekty, także historyczne, związane z prawem do obywatelskiej samoobrony.
W rękach Polaków znajduje się obecnie 192 tysiące sztuk broni palnej. Obejmuje to także broń sportową, myśliwską oraz kolekcjonerską. To wypada mniej więcej trzy sztuki broni na 1 tysiąc mieszkańców. Porównajmy te dane z najbardziej pod tym względem liberalnym krajem (pośród państw demokratycznych), czyli Stanami Zjednoczonymi. W 37 stanach (na pięćdziesiąt) broń palną można kupić w supermarkecie. Bez żadnych ceregieli. Tak jak koszulę, dżinsy, czy włoszczyznę do rosołu. Koszt taniego pistoletu, to kilkadziesiąt dolarów. Byle młodzik wyłoży kwotę zbliżoną do trzystu złotych i staje się posiadaczem wielostrzałowej maszynki do zabijania. Obliczono, że na statystycznego Amerykanina (czyli w tym także kobiety i dzieci) przypada obecnie 1,13 sztuki broni palnej. Czyli 1000 obywateli amerykańskich posiada 1130 różnorakich pukawek, a identyczna grupa naszych rodaków ma do dyspozycji zaledwie sztuk trzy, czyli prawie czterysta razy mniej. Należałoby tutaj dodać, że światowa statystyka zabójstw z użyciem broni palnej stawia USA na pierwszym miejscu. Tylko czy ta proporcja jest aż 1:400 w porównaniu z Polską? Tego nie wiem, ale sądzę, że jednak nie. Oto temat do analiz i przemyśleń.
A teraz cofnijmy się w czasie.