Przystańmy jeszcze na moment przy istniejących w latach 60. miejskich kawiarniach. Więc do MOKKI lubili schodzić się taksówkarze i dziewczynki o nie najlepszej reputacji. Był to długi, jak dla mnie nieprzytulny lokal, ale jedną miał zaletę, że zawsze można było znaleźć wolne miejsce. W późniejszych latach, gdy byłem taksówkarzem, sam tam wpadałem na kawę.

O kawiarniach i mięsnym deputacie
Leszek Mierzejewski

Do DANUSI, która była najmniejszym lokalem w Szczytnie, chodzili sztywniacy i krawaciarze. Nie miała powodzenia, pomimo że usytuowana była w samym centrum miasta.

Dla mnie najciekawiej, bo najgwarniej i najweselej było w MUSZELCE! Nawet sylwestra 1966/1967 tam spędziłem!

Zapamiętałem ciekawą historię z tamtego okresu. Pewnego popołudnia do kawiarni wparowało dwóch znanych szczycieńskich ludzi – dziś mówi się o takich biznesmeni. Byli to podpici: Dyrektor Zakładów Lniarskich i Prezes Spółdzielni Inwalidów. Osobiście ich nie znałem, dopiero w późniejszych latach stali się moimi znajomymi. Gdy wkroczyli do lokalu, cisza zapanowała, jak makiem zasiał. Kelnerka usłużnie stolik im wskazała i stanęła obok cała w skowronkach, czekając na zamówienie. - Czy ma pani czystą? - zapytał dyrektor z uśmiechem na ustach. - Przykro mi, tutaj czystej nie mam! - odpowiedziała z uprzejmością na twarzy. - To niech pani sobie umyje! - rzekł ze śmiechem dyrektor, a za nim rozległ się śmiech na całej sali. Na szczęście nikt się nie obraził, przede wszystkim kelnerka. Dziś byłaby to chryja na całe miasto, sprawa oparłaby się w Sądzie Rejonowym.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.