Szanowni Czytelnicy „Kurka Mazurskiego”. Być może niektórzy z Was zdziwili się, że w ostatnim numerze tygodnika nie natknęli się na moje „Gawędy z niskiej grzędy”.
Dość często, w moich felietonach, pisałem o popularnych aktorach. O ich ambicjach twórczych, a także o różnych zabawnych, niekiedy skandalicznych, wyczynach. Wielbicielom tematu polecam książkę „SPATIF” autorstwa Aleksandry Szarłat, a sam rozwinę temat, tym razem opisując środowisko artystów plastyków.
Kolejny listopad. Felietony do „Kurka Mazurskiego” pisuję od lat piętnastu. Co jakiś czas treścią kolejnego artykuliku było pożegnanie niektórych znajomych. Z reguły tych rozpoznawalnych przez czytelników, czyli popularnych artystów.
Nadal spędzam wolny czas przeglądając artykuły sprzed 11 – 10 lat, umieszczone w rocznikach miesięcznika „Skarpa Warszawska”.
Ponownie wracam do wspomnień. Dzisiaj poopowiadam o warszawskim kabarecie „Dudek”, który to teatrzyk zagnieździł się w bardzo modnej, wręcz kultowej kawiarni „Nowy Świat”. Przy ulicy o tej samej nazwie. Dzisiaj przyjąłem inną konwencję niż w kilku ostatnich felietonach. Poprzednio starałem się przypomnieć aktorów, którzy z różnych powodów musieli, stosunkowo niedawno, zrezygnować z kontynuacji uprawiania sztuki aktorskiej i świat już o nich zapomniał. Dzisiaj natomiast wspomnę tych aktorów, którzy, mimo że nie żyją już, lub też nie występują na scenach i estradach, to jednak wciąż są niezapomniani. Przynajmniej tak sądzę.
W sobotę 28 października mieliśmy okazję zaobserwować szczególną pełnię księżyca.
Moda na tatuaże to szczególne zjawisko. Dlatego, że trwa ona, na całym świecie, co najmniej od ponad 7000 lat.
Poprzednie trzy felietony poświęciłem artystycznym wspominkom. Przypomniałem wówczas kilku znakomitych, a już zapomnianych aktorów. Wymieniłem tych mistrzów sceny i ekranu, których miałem okazję poznać osobiście. Dzisiaj, niejako na zakończenie cyklu, opiszę kogoś, kogo nigdy nie spotkałem. Aktor ów zmarł 52 lata temu. Byłem wówczas zaledwie dwudziestoparolatkiem, ale młody wiek nie przeszkadzał mi w ocenie wielkości jego aktorskiego talentu. Do dzisiaj zaliczam owego twórcę do największych mistrzów sceny polskich lat powojennych. To Tadeusz Fijewski.
W poprzednich dwóch felietonach wspominałem artystów sceny, filmu i telewizji. Aktorów niegdyś znakomitych, z najwyższej półki, a jednak dzisiaj nieco zapomnianych. Czasem jakaś telewizyjna powtórka przypomina ich znakomity kunszt, ale to raczej rzadkie przypadki. A przecież głównie telewizor jest medium decydującym o popularności danego artysty.
Niedawno obiecałem, że najbliższe felietony będę starał się pisać w miarę wesoło, nie nudząc czytelników poważnymi problemami wszechświata i okolic. Dwa razy chyba udało mi się to, ale dzisiaj, wobec śmierci Michała Grzymysławskiego, o którym napisałem w „Kurku”, w odrębnym tekście, raczej nie mam nastroju do nadmiaru żartów.
Przed tygodniem nie wygadałem się dostatecznie, zatem dzisiaj postaram się kontynuować poprzedni temat. Oto dalszy ciąg wspomnień, dotyczących popularnych w Polsce postaci. Oczywiście wspomnień wyłącznie wesołych.
Odnoszę wrażenie, że ostatnio zacząłem nieco nudzić czytelników. Zamiast owe zacne grono, czy raczej gronko, trochę rozruszać, tak na wesoło, to ja zaczynam, na łamach prasy, mędrkować i pouczać.
Karty służą do gry, ale jednak nie tylko. Historia kart, od lat kilkuset do dzisiaj, jest naprawdę fascynująca.
Minęły wakacje. Dla mnie wprawdzie, z racji wieku, wakacje niewiele znaczą, ale dzieci odczuwają to inaczej.
To powiedzenie, związane z fryzjerstwem, jest dość popularne, jako przenośnia określająca niektóre człowiecze zachowania.
W regionie, w którym mieszkamy żyje wielu amatorów łowiectwa.
Tym razem, jako zapowiedź felietonu, użyłem tytułu jednego z wierszy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Tytuł felietonu powinien brzmieć „Drabina jako taka oraz jako termin symboliczny”.
W polskich utworach - tekstach zarówno literackich, jak i estradowych (piosenki), a zwłaszcza w twórczości satyrycznej, liczni autorzy z lubością umieszczają, jako jednego z bohaterów, szwagra.
Niedawno wspomniałem w felietonie o dawno zapomnianych książkach, które po wielu latach odpoczynku w wielkim regale naszego głównego pokoju nagle, z powodu remontu, wyjrzały na światło dzienne.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na ich używanie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.