Świat się zmienia. Żyjemy inaczej, toteż i podróżujemy w zupełnie inny sposób. Tysiące samolotów przenosi nas błyskawicznie w odległe miejsca.
W moim wieku żyje się wspomnieniami. W bardzo, bardzo dawnych czasach dane mi było garściami korzystać z uroków życia pośród warszawskiej, artystycznej bohemy. Ale dzisiaj, po kilkudziesięciu latach... Pozwolę sobie zacytować fragment przedwojennego, kabaretowego wierszyka Adolfa Dymszy: Człek się do pierwszych wtedy zaliczał - komik, ekscentryk, bim-bom, dzisiaj już człowiek cokolwiek spierniczał, w sercu tęsknica i srom. Graj mi Cyganie, wina mi dać, ech kurczę pieczone, psia mać.
Mimo że dzisiejszy felieton zapowiedziałem tytułem książki Jarosława Iwaszkiewicza, nie będzie on miał nic wspólnego ze słynną, trzytomową sagą.
Jesień. Koniec października i listopad, to smutne miesiące. Wiele osób w tym czasie opuszcza nas i udaje się w zaświaty.
Kilka dni temu zmarł, w wieku 87 lat, Ryszard Filipski. Był znakomitym aktorem.
Swój felieton sprzed tygodnia, pod tytułem „Honor”, zakończyłem postanowieniem, że poszukam, w swojej domowej bibliotece, książki „Polski Kodeks Honorowy” autorstwa Władysława Boziewicza.
Dzisiaj proponuję zastanowić się nad współczesnym znaczeniem określenia honor.
Tytuł dzisiejszego felietonu ma charakter symboliczny. Niegdyś owo tytułowe określenie miało charakter pejoratywny i dotyczyło absolwentów uczelni technicznych.
Wiele razy pisałem na tematy muzyczne. Najczęściej o tradycyjnym jazzie, bo to mój ulubiony gatunek.
Kolejnych pięć letnich sezonów spędziłem na ratuszowej wieży. Każdego roku, od połowy czerwca do połowy września.
Tydzień temu napisałem o Wiesławie Gołasie, jednym z najdowcipniejszych aktorów.
Kilka dni temu zmarł, w wieku 90 lat, Wiesław Gołas. Aktor znakomity w każdej roli, ale przede wszystkim geniusz komedii. Artysta obdarzony nieprawdopodobnym wręcz poczuciem humoru, które wyróżniało go w prywatnym, codziennym życiu, a on potrafił, jak mało kto, wykorzystać tę swoją „przypadłość” zawodowo, czyli na deskach teatru i estrady.
O czym tu napisać w czasie, kiedy czekamy na kolejną falę pandemiczną. Kiedy sytuacja na granicy białoruskiej staje się coraz groźniejsza, a kraj nasz kłóci się z Unią Europejską o interpretację prawniczych reguł.
Jest taka piosenka, śpiewana przez Krystynę Prońko, „Jutro zaczyna się tu sezon”. Parafrazując ów utwór, powinienem napisać - jutro już kończy się tu sezon. Ano właśnie kończy się. Szkoda, bo moim zdaniem wcale nieźle się udał.
Dzisiaj postanowiłem napisać kilka słów o tym, czym właściwie jest rozrywka. Według słownika jest to działanie mające na celu dostarczenie przyjemności. Jasne i oczywiste. Niemniej zanim zacznę opowiadać o rozlicznych formach owych przyjemności, pozwolę sobie na dywagację etymologiczną. Czyli skąd wzięło się tak dziwne, a nawet dwuznaczne słowo rozrywka, aby nazwać nim coś miłego i radosnego.
Skąd ten tytuł? Ano minęło już półtora miesiąca, odkąd zagnieździłem się na ratuszowej wieży. Jej ostatnia kondygnacja, to wszak najwyższe piętro w Szczytnie (wg współczesnych standardów budowlanych - dwunaste). Zatem moje spostrzeżenia dotyczyć będą szczycieńskiej turystyki, ale obejmującej wyłącznie tę grupę wielbicieli Mazur, która raczyła odwiedzić ów charakterystyczny dla Szczytna, widokowy obiekt.
Od trzynastu lat organizuję, przy pomocy Towarzystwa Przyjaciół Muzeum w Szczytnie, jazzowy wieczór pod taką nazwą, jak tytuł dzisiejszego felietonu. Trochę na wzór Iławy, gdzie od wielu, wielu lat odbywają się słynne festiwale jazzu tradycyjnego „Złota Tarka”. Oczywiście nasza, szczycieńska impreza, w porównaniu z Iławą, jest uroczystością niewielką. Nie mniej już od dawna rozniosło się po muzycznej Polsce, że sierpniowy występ w Szczytnie, to także nobilitacja dla jazzowego zespołu. Czyli Mazury górą! Informując o powyższym, chcę zaznaczyć, że co roku, mniej więcej dwa miesiące przed imprezą, otrzymuję telefony oraz maile od jazzowych zespołów z różnych miast, które chciałyby zagrać w Szczytnie.
Kilka dni temu zmarł, w wieku lat 93, Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz. Jeden z najważniejszych muzyków jazzowych na polskiej, powojennej estradzie. Współtwórca historii tego rodzaju muzyki. Przy tym kompozytor wielu, wręcz kultowych, filmowych ścieżek dźwiękowych. Także niezapomnianych, przebojowych piosenek. Poznałem mistrza osobiście w roku 2001, podczas otwarcia w Warszawie jazzowego klubu „Tygmont”, ale jego twórczość uwielbiałem od zawsze. Do „Tygmontu” jeszcze wrócę. Zacznijmy opowieść o Jerzym „Dudusiu” Matuszkiewiczu od początku jego artystycznych działań.
W zasadzie, to chodzi mi o piosenkę polską. Szczególnie z czasów tużpowojennych, czyli z lat pięćdziesiątych oraz początku sześćdziesiątych.
Upał. Sobotę i niedzielę spędzam na ratuszowej wieży. Przez okienka przyglądam się Festiwalowi Food Trucków, czyli tłumacząc obce słowa na język polski - Festiwal Barobusów. Historycznie rzecz biorąc tradycyjne, rodzime barobusy oferowały na ogół bigos, albo fasolkę po bretońsku.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na ich używanie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.