Od czasu do czasu, nie za często, żeby nie zwariować, wysłuchuję przemówień różnych polityków. Tych z prawa i tych z lewa. Ważniejszych i mniej ważnych. To, że z reguły każdy z nich łże jak tylko może, jest oczywiste. Taki to zawód. Niezależnie od politycznej opcji. W latach, kiedy rządził SLD często pojawiał się na ekranie telewizora poseł Jerzy Wenderlich.
Zmarła piosenkarka Aretha Franklin. W wieku 76 lat. Wielka gwiazda estrady. Nazywana królową muzyki soul i bluesa. Zasłużyła na tę nazwę.
Zastrzegłem w tytule, że militarny temat potraktuję po amatorsku, bowiem żadnej specjalistycznej wiedzy na temat armii nie posiadam. Atoli jak każdy normalny człowiek to czy tamto zauważam. Bywa, że boki zrywam ze śmiechu, co odnośnie wojskowości jest oczywistą oczywistością, co najmniej od czasów Szwejka.
Od czasu do czasu pisuję o jazzie, ponieważ jest to mój ulubiony rodzaj muzyki. Pretekstem dla dzisiejszego felietonu stał się niedawno odbyty w sali MDK koncert, zorganizowany w ramach dorocznego JAZZ JARMARKU MAZURSKIEGO, pod nazwą „Ten stary, dobry jazz”. Tu warto zaznaczyć, że nazwa imprezy nie jest przypadkowa.
W minioną sobotę odbył się w Szczytnie jubileuszowy, dwudziesty już JARMARK MAZURSKI. Inauguracyjna impreza miała miejsce w roku 1999. Wymyśliła ją Stanisława Ostaszewska, ówczesna kierowniczka Muzeum Mazurskiego w Szczytnie.
Miniony weekend spędziliśmy z żoną w kurpiowskich lasach, nad rzeką Pisą, kilkanaście kilometrów od Turośli. W drewnianej chacie liczącej sobie już ponad 150 lat.
Piszę ten felieton w niedzielę 22 lipca, w swoim kąciku na ratuszowej wieży. Na zewnątrz tłum rozbawionych wczasowiczów uczestniczy w dorocznym miejskim festynie DNI I NOCE SZCZYTNA. Z mojego okienka mogę obserwować fragment ulicy Sienkiewicza.
Jak tylko mogę uciekam od polityki, ale to nigdy nie jest do końca możliwe. Światem, jaki nas otacza sterują ludzie, którzy ową politykę uwielbiają.
Ostatnio, jeśli tylko włączyć telewizor, oglądamy i słuchamy wypowiedzi naszego premiera. Zaraz potem tłum telewizyjnych komentatorów zalewa nas potokiem interpretacji tego, co pan premier powiedział.
Przed tygodniem zaistniałem w „Kurku Mazurskim” nie tylko jako felietonista. Otóż zostałem tamże przesłuchany przez Ewę Kułakowską pod kątem oceny pomysłu władz powiatu na zagospodarowanie skweru przy Zespole Szkół nr 2. Przepytywany byłem jako architekt. Ponieważ moją wypowiedź pozytywnie skomentowało kilkoro czytelników, rozwinę napoczęty temat w dzisiejszym felietonie, licząc na dalsze komentarze.
Kilka dni temu, 22 czerwca, zmarł Marek Karewicz. Postać wyjątkowa i wszechstronna, ale przede wszystkim znana w świecie, jako jeden z najsłynniejszych fotografików wyspecjalizowanych w fotografowaniu wykonawców muzyki rozrywkowej i jazzowej. Zwłaszcza jazzowej.
Tego lata tak zwany sezon ogórkowy chyba nas ominie. Bo też ile to obecnie dzieje się na świecie! Radio, prasa i telewizja wprost nie nadążają z informacjami. W Polsce trwa medialna wrzawa na temat prezydenckiego referendum, prób zjednoczenia opozycji oraz bolesnego kolana prezesa. Poza granicami (jedną) króluje Mundial, a przy okazji ten wredny Władimir Putin, bowiem nic na świecie nie istnieje bez wszechobecnej polityki.
Dzisiaj, w związku z panującym wciąż upałem, poleję trochę wody. Oczywiście nie mam tu na myśli lania wody w znaczeniu wygadywania głupot. To się czasem zdarza, takie jest prawo felietonisty, ale moim zamiarem dzisiejszym jest opisać nieco ciekawostek związanych z konsumowaniem owego niezbędnego dla człowieka napitku. Co prawda w starym, rosyjskim żarcie mówi się, że my, ludzie nie będziemy pić wody niczym zwierzęta (kak zwieri), ale kto by tam słuchał rosyjskich mądrości?
Według kalendarza wciąż jeszcze mamy wiosnę, tymczasem wokół nas szaleje najprawdziwsze lato. I to szaleje z niejaką przesadą, skoro temperatura w cieniu często przekracza trzydzieści stopni. Po prostu Karaiby! W taką pogodę, poza zimnymi napojami, to głównie lody budzą kulinarne żądze. Chciałem zatem poświęcić owemu przysmakowi dzisiejszy felieton. Jednak, po namyśle, stwierdziłem, że raczej niewiele ciekawostek „na zadany temat” potrafię sobie przypomnieć. Za mało na felieton.
Wielokrotnie pisałem na tematy kulinarne, opisując ciekawostki związane z konsumpcją dań oraz napojów w różnych stronach świata.
Dzisiaj nieco sentymentalnych wspomnień związanych z tematyką filmową, ale nie tą wielkoformatową, nadętą artystycznie, tylko wesołą twórczością dla dzieci, szczególnie w wersji rysunkowej.
Daniel Passent, w komentarzu do jednego z własnych felietonów z lat siedemdziesiątych, tak pisze o owych latach: Polska to był jeden wielki komin - wszyscy palili, wszystko śmierdziało dymem carmenów i ekstra mocnych. Papieros był dobry na wszystko. Biedny człowiek, zapaliwszy sporta, czuł się dowartościowany, stawał się kimś. Awansowaliśmy społecznie od sportów i mazurów po carmeny i zefiry...
Tytuł dzisiejszego felietonu nie jest żadną kabaretową przenośnią, nie jest także polityczną aluzją do niczego. Tym razem chcę opisać wybory do peerelowskiego sejmu sprzed prawie pięćdziesięciu lat.
W piątek 20 kwietnia, w Miejskim Domu Kultury odbył się wernisaż prac, pochodzącej z Pasymia znakomitej artystki, Weroniki Tadaj-Królikiewicz. Weronika jest autochtonką. Jej przodkowie od kilku pokoleń mieszkają na Warmii i Mazurach. Ona sama, mimo że nie ukończyła jeszcze czterdziestu lat, jest znakomitą artystką plastyczką, która uprawia malarstwo i fotografikę, ale przede wszystkim rysunek.
Tak się składa, że kiedy piszę ten felieton, w sobotę czternastego kwietnia, w dalekiej od Szczytna wiosce Hołowno odbyło się otwarcie wystawy poświęconej Aleksandrowi Wołosowi.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na ich używanie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.