W niecałą godzinę po opuszczeniu obwodnicy trójmiejskiej byłem w Ośrodku Rekreacyjno-Wczasowym w samym centrum Dębek, w gminie Krokowa, powiat pucki, województwo pomorskie. Jakże tu pięknie, nie muszę nikogo przekonywać! Nasze morze od lat przyciąga turystów, wczasowiczów, kuracjuszy, no i artystów, takich jak ja malarzy niczym przysłowiowy magnes! To zasługa nie tylko licznych atrakcji, czy też pięknych widoków, ale również licznych korzyści zdrowotnych wynikających z morskiego klimatu, bo każdy kto się tutaj zjawi oddycha morskim powietrzem o dużym stężeniu jodu!
Duma mnie rozpiera, gdy przebywając na plenerach malarskim gdzieś tam w Polsce i informując, że jestem z Mazur, a konkretnie ze Szczytna, od razu wszyscy mi zazdroszczą naszego „zagłębia malarskiego”.
Szczytno, mój mały świat, jak nazwałem moje miasto w swoich felietonach, zamieszkuje obecnie niecałe 24 tysiące mieszkańców. Jednak w okresie, gdy przemysł rolniczy, lniarski i elektroniczny rozkwitały, a budownictwo mieszkaniowe dynamicznie się rozwijało, liczba mieszkańców miasta przekraczała 30 tysięcy osób.
W 1966 roku Zosia wstąpiła do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej - była jej członkiem do czasu rozwiązania. Do końca swoich dni zachowała lewicowe poglądy, działając w SdRP i SLD.
Zosię Żarnoch osobiście poznałem dopiero w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Uczestnicząc w życiu polityczno – administracyjnym miasta Szczytna, wcześniej znałem ją jednak tylko „z widzenia”.
W moim cyklu wspomnę dziś o Kacprze Zimnym, byłym Staroście Szczycieńskim zmarłym 29 maja 2015 roku, który bezspornie należał do najaktywniejszych pod względem zawodowym i społecznym mieszkańców naszego powiatu.
Najciekawsze były przejazdy do Kaliningradu przez zatłoczoną granicę, gdzie bez układów trzeba było odczekać minimum 3 - 4 godziny.
W tamtych czasach, kiedy każdy skakał z jednej posady na drugą, zarobić można było dużo, tylko towarów w sklepach brakowało. Trzeba było mieć układy i znajomości lub dobry bajer, ewentualnie być zatrudnionym na wysokim stanowisku, żeby godnie żyć. Właśnie Włodek miał układy, znajomości i dobry bajer.
Miałem wielu przyjaciół, ale o Włodku muszę bezwzględnie napisać, gdyż był człowiekiem niepowtarzalnym, o którym za życia krążyły legendy. Niestety, choć mnóstwo osób go pamięta, to u żadnej z nich nie zachowało się zdjęcie Włodka. Dlatego narysowałem jego karykaturę z lat młodości – popatrzcie.
Marek był ode mnie o pięć lat młodszy, urodził się w 1951 roku w Szczytnie. Szczenięce lata i młodość spędził na ul. Chopina.
Jeżeli o kimś mówi się, że to człowiek wielu talentów, osoba nieszablonowa, wielowymiarowa, kopalnia pomysłów, a zarazem skromna, lubiąca stać z boku, to właśnie taki był Zygmunt Paszkiewicz. Pamiętam go, gdy był już śmiertelnie chory i leżąc w naszym szpitalu na oddziale chirurgicznym, ciągle miał na głowie inne problemy niż swoja choroba! Bez przerwy się martwił, co jeszcze musi załatwić …
Rysiek od dziecka obdarzony był ponadprzeciętną wrażliwością muzyczną i dysponował predyspozycjami do gry na gitarze. Talent miał w genach, podobnie jak dwóch jego braci z rodziny Klenczonów - rodzony Jerzy i stryjeczny Krzysztof.
Rysiek od dziecka obdarzony był ponadprzeciętną wrażliwością muzyczną i dysponował predyspozycjami do gry na gitarze. Talent miał w genach, podobnie jak dwóch jego braci z rodziny Klenczonów - rodzony Jerzy i stryjeczny Krzysztof.
Od czasu powstania Trzech Koron mój bezpośredni kontakt z Krzysztofem Klenczonem i tą dziedziną rozrywki został odstawiony na boczny tor, po prostu mniej miałem na to czasu. Rzuciłem się w wir pracy zawodowej, studiowałem, założyłem rodzinę. O sukcesach i porażkach estradowych Krzysztofa, o wyjeździe do USA, o występach w klubach polonijnych i działalności charytatywnej dowiadywałem się z prasy, radia lub telewizji. Przygnębił mnie jego wypadek, a śmierć pogrążyła w smutku.
W roku 1965, gdy miałem 19 lat sympatyzowałem z Haliną Frąckowiak. Była wówczas solistką w zespole Tony i mieszkała we Wrzeszczu. Wspominam ją jako przepiękną dziewczynę, sympatyczną, nie zadzierającą nosa! Razem jeździliśmy na koncerty, pamiętam wspaniałe przygody w Międzyzdrojach i Szczecinie.
Żonę Krzysztofa, Alicję z domu Cywińską, znałem jako panienkę. Poznałem ją wcześniej od Krzysztofa. Mieszkała w Oliwie, wychowywała ją babcia, bo rodzice przebywali w Stanach Zjednoczonych. Ona przychodziła na tańce do klubu „Ster”. Wszyscy nazywali ją Bibi, od pierwszych dźwięków, które wypowiedziała jako niemowlak.
15 stycznia 1965 r. Czerwone Gitary dały pierwszy koncert w Elblągu, gdzie po raz pierwszy publicznie zaśpiewały piosenkę „Chciałbym być przy tobie”. Byłem naocznym świadkiem tego wydarzenia, bo miałem fuchę w obsłudze techniczno-organizacyjnej.
Szczególnie zapadł mi w pamięć ostatni występ Pięciolinii w Klubie Przyjaciół Piosenki Klubu Studentów Wybrzeża „Żak”. Była to druga połowa grudnia 1964 roku. Zespół Pięciolinie istniał tylko 1,5 roku, a tworzyli go jedni z najlepszych muzyków młodzieżowych na Wybrzeżu i w Polsce. Musiał być jednak rozwiązany z końcem 1964 roku.
Ojciec mój Tadeusz pod koniec lat czterdziestych pracował razem z Czesławem Klenczonem na PKP w Szczytnie, byli zaprzyjaźnieni. Zresztą wówczas w naszym Szczytnie zamieszkiwała niewielka liczba stałych mieszkańców, więc znali się tu wszyscy jak przysłowiowe „łyse konie”.
W wielopiętrowej kamienicy przy ul. 3 Maja, wśród zaprzyjaźnionych sąsiadów, spędził swoje beztroskie dzieciństwo Krzysztof, nie zdając sobie sprawy z prześladowań ojca, który w międzyczasie był aresztowany przez UB, uciekał i przez 10 lat pod zmienionymi nazwiskami mieszkał oddzielnie. Dopiero po odwilży politycznej wrócił do Szczytna. Niewątpliwie autorytet ojca miał wpływ na dorastającego Krzysztofa, bo ukształtował w nim ogromny patriotyzm.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na ich używanie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.